Mężczyźni
nigdy tak naprawdę nie doceniali kobiet. Patrzą tylko na ich wygląd, nie
wiedząc, ile sprytu i inteligencji w sobie kryją. Tylko, że większość kobiet,
im na to pozwala. One kryją się za maską, niewinności, dobroci i miłości.
Dlaczego? Bo tak jest łatwiej kierować mężczyznami. One robią to już od wieków.
Zostały stworzone nie tylko jako towarzyszki. Kobiety zawsze kusiły i mamiły
płeć przeciwną. Dla nich uczucia są tylko przykrywką. Mężczyźni kierują się
gniewem i żądzą. Kobiety kierują się rozsądkiem. Mężczyzna ma twardą rękę, a
kobieta serce. Czy jest coś straszniejszego niż zemsta i upór kobiety? Czyż
kobieta nie jest bardziej odporna psychicznie i fizycznie? Ona nie boi się
bólu. Kobiety od dawna umiejętnie rządzą światem, kierując ręką swoich
mężczyzn. Oni są dobrymi wojownikami, a one manipulatorkami i przywódczyniami.
Ten, kto myśli, inaczej jest w błędzie.
Kobieta
od stóp do głów ubrana w czerń przyglądała się przez małe okienko sierpowi
księżyca, który wyraźnie odcinał się na tle nocnego nieba, usianego
gwiazdami. Wcześniej obsesyjnie myślała
nad tym jak można dostać się do chaty strażniczek. Teraz już wiedziała. Czekała
tylko na Torina, który miał zadbać, by
jej plan się powiódł.
Nagle
poczuła, jak jej głowę rozsadza ogromny ból. Zacisnęła zęby, a przez zmrużone
oczy dostrzegła niebieskie tęczówki, odbijające się w szybie. To z pewnością
nie były jej oczy.
Nie rób tego —
odezwał się w jej głowie czyjś głos.
Słyszała
go już nie raz, ale niezmiennie towarzyszył mu straszny ból i poczucie
słabości.
Nie rób tego.
— Nic
na to nie poradzisz — wyszeptała z trudem. — Już postanowiłam i nikt mi w tym
nie przeszkodzi. Nawet ty.
Ból
zniknął tak nagle jak się pojawił. Jakby w ogóle go nie było. Jakby go sobie
tylko wyobraziła. Kontrola odzyskana.
Wtedy w
pomieszczeniu rozległ się odgłos kroków. Kobieta zamrugała i zobaczyła, że odbijające
się w szybie oczy są znów czarne. Takie jakie powinny być. Dźwięk kroków był
coraz bliżej aż w końcu ustał. Nie musiała się nawet odwracać, a i tak
wiedziała, kto za nią stoi.
— Witaj
Torinie.
—
Wzywałaś mnie Pani?
— A czy,
inaczej byś tu był? — W jej głosie pobrzmiewał sarkazm.
Wilkołak
zmieszał się odrobinę.
— Czemu
mnie Pani wzywałaś? — poprawił się.
— Wiem
jak się dostać do chaty strażniczek.
Torin
milczał, czekając na ciąg dalszy, który nie nastąpił.
— Wiesz
dlaczego to właśnie kobiety są strażniczkami? — odezwała się w końcu, zwracając
się w kierunku mężczyzny.
Stał,
zaledwie kila kroków od niej. Wysoki, barczysty, śniady. Nie był już młody, ale
wciąż przystojny. Miał na sobie typowy dla wilkołaków ciemny płaszcz, spodnie i
bluzkę. Czarne włosy były w nieładzie, a w równie czarnych oczach widziała
zdziwienie jej pytaniem. Miał w sobie coś dzikiego, groźnego. To może była
sprawa jego wyraźnie zarysowanego podbródka, wąskich ust albo hiszpańskiej
bródki. Nie była pewna, ale z pewnością widziała, w nim wilka.
— Nigdy
się nad tym nie zastanawiałem — przyznał.
— I w
tym wasz problem.
— Ja
chyba nie rozumiem…
— No
właśnie. Nie rozumiecie kobiet. Ale mniejsza z tym — powiedziała, machając
lekceważąco ręką. — Do chaty prowadzi tajemne przejście. Wejście do niego
znajduje się pod głazem, leżącym przy rozłożystym dębie. Odsuniecie go. Tam
jest otwór w kształcie jabłka. Włożysz w niego to. — Zdjęła z szyi medalion i
podała go Torinowi.
—
Jesteś pewna Pani, że strażniczki, o nim nie wiedzą i go nie zablokowały? —
zapytał, chowając wisiorek do kieszeni płaszcza.
—
Przekonasz się o tym już wkrótce. Zbierz ludzi i wyruszysz z nimi nad ranem.
— Nie
wiem czy zdążę.
— Masz
zdążyć — rozkazała, nie przyjmując sprzeciwu.
— To
nie tak miało wyglądać — warknął mężczyzna.
Torin
był zły. Mieli razem dostać się do drzewa. Mieli podzielić się władzą. Ona
miała wiedzę, a on ludzi. To miał być świetny układ. Ale nie był.
Kobieta
westchnęła. Teraz musiała jeszcze uspokoić i zjednać sobie z powrotem
wilkołaka. Tylko tego jej brakowało.
Podeszła
do mężczyzny, wzięła jego twarz w swoje dłonie i wyszeptała, patrząc mu prosto
w oczy:
— Nie gniewaj
się Torinie. Przecież wciąż jesteś alfą. Twoja wataha cię szanuje, widzi w
tobie przywódcę. Ja chcę ci tylko pomóc. Przykro mi, że tego nie doceniasz.
Smutne
oczy kobiety natychmiast skryły się pod powiekami. Wilkołak czuł na swoich
policzkach zimne dłonie, a słowa i cichy głos Pani wzbudziły u niego wyrzuty
sumienia.
—
Wybacz. Po prostu czasem nie czuję się, jak alfa i zapominam co dla nas robisz.
Słysząc
to otworzyła oczy i jej twarz rozświetlił blady uśmiech.
Torin
nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Ona prawie nigdy się nie uśmiechała. Pierwszy
i ostatni raz widział to podczas ich pierwszego spotkania. Dobrze to pamiętał.
I to nie tylko z powodu jej uśmiechu.
— Panie! Musisz wyjść na plac — rozległ się
głos Aneneusa.
— Muszę? — Brwi Torina uniosły się do góry.
— Wybacz, ale na placu jest strażniczka i
chce z tobą rozmawiać.
— To ją tu przyprowadź.
— Nie mogę. Ma wielką moc. Powaliła
spojrzeniem kilku z wilkołaków.
Wściekłość, zdziwienie i ciekawość
zamieszały się, powodując, że Torin zdecydował się pójść i zobaczyć na własne
oczy tę strażniczkę. I zobaczył ją.
Stała dumnie wyprostowana pośrodku placu, a
wokół niej leżeli jego ludzie, bojąc się wstać lub nawet na nią spojrzeć. A
ona? Wysoka i blada o oczach zimnych i czarnych, małym zadartym nosie i pełnych
ustach. Jej biała szata ubrudzona była na dole błotem i trawą. Na smukłej szyi
wisiał medalion strażniczek i złoty klucz. Długie, kruczoczarne włosy spływały
swobodnie, nie poruszywszy się mimo wiatru. Cała jej postawa emanowała
pewnością siebie i siłą.
— To ty tu jesteś alfą? — zapytała cichym
głosem.
— Zgadza się. Czego ode mnie chcesz?
— Porozmawiać, pomóc, dobić interesu.
— A skąd pewność, że zechcę z tobą
rozmawiać już nie mówiąc o reszcie?
— Potrafię być bardzo przekonująca, kiedy
tego chcę — zdradziła i z tajemniczą miną zbliżyła się do niego.
— Doprawdy? — zaśmiał się i zaraz upadł na
ziemię.
Paliło go spojrzenie strażniczki. Czuł
jakby mu wbijano gwoździe, obdzierano ze skóry, a później wrzucono w ogień.
Krzyczał. Pragnął umrzeć. Chciał, by się to w końcu skończyło.
— Masz dosyć?
Nie miał pojęcia jak usłyszał jej głos
pośród swoich wrzasków. Nie wiedział co zrobiła, ale ból odszedł. Fizycznie nic
mu się nie stało. Żadnych ran, ale mimo to podniósł się z trudem.
— Może będzie lepiej jak porozmawiamy —
stwierdziła, a on tylko skinął głową na znak zgody.
Torin zaprowadził strażniczkę do swojej
komnaty. Była to nieduża sala z łóżkiem, komodą i małym lusterkiem wiszącym na
ścianie. Przez małe okienko tuż pod sufitem wpadało trochę światła, oświetlając
mały, okrągły stoliczek i dwa krzesła. Wilkołak wskazał jedno z nich, dając
znak kobiecie, że może usiąść. Ona, jednak odmówiła, twierdząc, że woli postać.
— Może przejdźmy od razu do rzeczy —
powiedziała. — Wiem, że chcecie dostać się do drzewa. I ja też chcę, ale sama
nie dam rady. Dlatego oferuję układ. Ja mam wiedzę i pomysły, a wy siłę i
liczebność. Razem dotrzemy do drzewa. Co ty na to?
Torin przez chwilę milczał, nie wiedząc co
o tym wszystkim myśleć. Nie ufał tej kobiecie. Jasne, że chciał dostać się do
drzewa, ale niby czemu miałby skorzystać
z jej pomocy.
— Beze mnie sobie nie poradzicie — odezwała
się, odgadując co myśli. — Tylko ja wiem, co mogą zrobić strażniczki, wiem jak
myślą, znam je.
— Chcesz je zdradzić? — zapytał.
— Już to zrobiłam i wiesz co? Myślę, że się
to opłaci. Tyle władzy, bogactwa, mocy… Pomyśl tylko? Starczy dla nas obojga.
Torin nie był do końca przekonany i ona to
wiedziała. Podeszła do niego, położyła ręce na ramionach i uśmiechnęła się,
patrząc mu głęboko w oczy.
— Nie pożałujesz tego. Razem możemy wiele
osiągnąć. Dam ci to czego pragniesz.
Wilkołak nie mógł oderwać wzroku od jej
twarzy. Od jej czarującego uśmiechu i wielkich oczu, pełnych blasku, kryjących
w sobie wiele obietnic.
To z pewnością nie było dla niego normalne.
Czuł się jakby go czymś odurzyła. Było to dziwne i trochę niepokojące, ale
Torin nie chciał się wyrwać spod jej uroku. Chciał spełnić każdą jej prośbę.
Kobieta doskonale zdawała sobie sprawę, że
trzyma tego mężczyznę w garści. Przeciągnęła go na swoją stronę i teraz zrobi
on wszystko to czego ona pragnie.
— Zgadzasz się? — spytała, wiedząc jaką
usłyszy odpowiedź.
— Tak — rzekł.
Miękkie i pełne usta złączyły się w
pocałunku z wąskim wargami wilkołaka. To było przypieczętowanie ich umowy.
— Wszystko w porządku? — To pytanie wyrwało
Torina z zamyślenia.
Przyjrzał
się swojej Pani. Wyglądała na łagodniejszą niż zwykle i jakby… troskliwszą?
— Tak,
tak.
— To
co? Zrobisz to, o co cię proszę? Bo, jeśli nie jesteś w stanie…
—
Jestem! — odparł stanowczo. — Zobaczysz nie zawiodę cię. Niedługo skosztujemy
złotych jabłek.
—
Wierzę ci — powiedziała, głaszcząc wilkołaka po policzku. — A teraz idź.
Kobieta
opuściła ręce i odsunęła się od mężczyzny. Jej chłód i kamienna twarz
powróciły. Torin wiedział, że to koniec spotkania i powinien zająć się swoim
zadaniem.
Nominowałam cię do Liebster Blog
OdpowiedzUsuńWięcej informacji na moim blogu
Super ci to wyszło!
OdpowiedzUsuńObserwuję i liczę na rewanżyk!
http://moda-ma-zasady.blogspot.com/
Świetny ten rozdział! :D
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny :)
+Zapraszam do mnie:
http://by-zyc-musisz-chwytac-dzien.blogspot.com/
Hej !
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :)
Zapraszam do mnie:
http://moje-drugie-serce.blogspot.com/
Jak nic musze nadrobić całe opowiadanie ! Cyztając to nie zabardzo wiedziałam o co chodzi, ale masz taki świetny styl pisania że aż mnie ciągnie żeby zacząć czytać wszystko od początku. Znalazłam sobie zajecie na caly dzisiajszy wieczór :)
OdpowiedzUsuńprawo-do-zycia.blogspot.com