Jasmine obudziły promienie słońca, które padały
przez okno. Dziewczyna spojrzała na budzik i stwierdziła, że jest
9.15. Dokładnie, to jest 9.15 w sobotni poranek 12. czerwca. Jej urodziny. Nie
spiesząc się zeszła do kuchni.
Zaparzona kawa i brudny talerz w zlewie
świadczyły, że jej tata zdążył już zjeść i wyjść z domu. Jasmine przygotowała
sobie tosty dżemem i usiadła przy stole. Gdy tylko to zrobiła zauważyła paczkę
i doczepioną do niej kartkę.
Wszystkiego najlepszego z okazji twoich 18. urodzin.
Spełnienia marzeń córeczko.
Tata.
PS. Przepraszam.
Jasmine wiedziała aż za dobrze za co ją ojciec
przeprasza. Wiedziała też, że jedno z jej marzeń na pewno się nie spełni, bo
taty tutaj nie było. Westchnęła ciężko i otworzyła prezent. W środku znalazła
aparat fotograficzny. Właśnie taki chciała wcześniej mieć, ale teraz jakoś się
nie ucieszyła. Nigdy nie była materialistką. Bardziej ceniła rodzinę i
przyjaciół niż drogie przedmioty.
Gdy dokończyła śniadanie, które zajęło jej
zadziwiająco dużo czasu wróciła do pokoju. Otworzyła szafę w celu znalezienia
jakiegoś wygodnego stroju, ale jej wzrok przyciągnęło pudełko stojące na dnie
szafy. Dawno do niego nie zaglądała. Przez chwilę stała tam niezdecydowana aż w
końcu podniosła je i usiadłszy na łóżku zajrzała do środka.
Trzymała tam najcenniejsze skarby. Nie żadne
pieniądze tylko wspomnienia. Odnalazła zdjęcie, na którym była ona, Meggan i
Elizabeth. Miały one może z dziesięć lat. Na innym byli Mark, Jack i Nathan.
Pamiętała, że zrobiła je rok temu na wycieczce. W pudełku był też zielony
kamyk, jaki znalazła razem z Jackiem. Był on wyjątkowy z dwóch względów. Po
pierwsze: znalazł go Jack, a po drugie: miał on dokładnie taki sam odcień
zieleni jak oczy chłopaka.
Jasmine z uśmiechem przejrzała też inne
pamiątki, ale najważniejsze kryły się na dnie pudelka. Jas lekko trzęsącymi się
dłońmi odszukała coś, co uważała za jeden z najcenniejszych przedmiotów jakie
miała. Było to zdjęcie jej mamy.
Z
fotografii uśmiechała się czarnowłosa kobieta o czarnych tęczówkach. Jej cera była równie
jasna jak skóra Jasmine. Były do siebie bardzo podobne z wyjątkiem oczu. Drugą
drogocenną rzeczą jaka została Jas po mamie był złoty naszyjnik. Wisiorek
przedstawiał jabłko znajdujące się w obręczy, na której było coś wygrawerowane.
Niestety, Jasmine nie miała pojęcia co. To były słowa w innym, nieznanym jej
języku. Gdy dziewczyna patrzyła na zdjęcie mamy i na medalion z jej oczu
pociekły łzy. Dziewczyna położyła się na poduszce, pozwalając słonym kroplom
swobodnie płynąć. Przed oczami wciąż miała obraz uśmiechającej się mamy.
― To dziewczynka ― szeptała kobieta w
białej pelerynie podając zawiniątko czarnowłosej kobiecie.
― Jaka piękna ― powiedziała młoda matka
uśmiechając się wbrew zmęczeniu.
Jej twarz lśniła od potu, a włosy
przykleiły się do twarzy i szyi. Inna kobieta, również ubrana na biało i
zakryta kapturem peleryny pochyliła się nad dzieckiem.
― Będzie wyjątkowa ― stwierdziła. ―
To dziecko światła, dobre i niewinne. Prawdziwa strażniczka.
― Jak jej dasz na imię? ― spytała
jeszcze inna kobieta.
Jako jedyna oprócz matki nie miała
zakrytej twarz. Jej włosy były czarne i gęste jak noc, cera przypominała śnieg,
a oczy były duże i czarne, przyciągające jak magnes.
― Ellen ― odpowiedziała kobieta z
dzieckiem. ― Tak będzie miała na imię siostro.
― Przynosząca światło ― szepnęła
kobieta w białej pelerynie, która wciąż przyglądała się małej dziewczynce.
Nagle wszystko się zmieniło .Gdzieś w
lesie rozmawiały dwie kobiety. Obie w bieli z równie czarnymi włosami,
wyglądały jak własne, lustrzane odbicia.
― Coś ty najlepszego narobiła! ―
krzyknęła jedna z nich.
― Ciszej Brenna ― skarciła ją druga,
rozglądając się niespokojnie.
― Myślisz, że Isleen się nie zorientuje?
Myślisz, że cię nie znajdzie nawet, gdy wyjedziesz? ― denerwowała się kobieta o
imieniu Brenna.
― Uspokój się. Znajdę je. Jeśli chcesz
możesz iść ze mną.
― Brenda, co ty wygadujesz?
― O nic się nie martw siostro. Muszę iść.
Pozdrów ode mnie Williama i małą Jasmine Ellen.
― Uważaj na siebie.
Brenna
Brenda
Jasmine
William
Brenna
Brenda
Ellen
Jasmine obudziła się. Nawet nie wiedziała, kiedy
zasnęła. Co za dziwny sen ― pomyślała.
Według zegarka dochodziła 13.00.
― Jeszcze trochę i prześpię cały dzień.
Całe moje urodziny ― mruknęła do siebie, schodząc do kuchni.
Nagle usłyszała dźwięk dzwonka w komórce.
Wyciągnęła ją z kieszeni i odebrała połączenie. To był tata.
― Jas?
― Tak tato, to ja. Co tam u ciebie? Dojechałeś
bezpiecznie?
― Tak. Posłuchaj Jasmine… ― zaczął William, ale
w słuchawce pojawiły się dziwne szmery. Chyba ktoś zawołał jej ojca. ― Jas
muszę kończyć. Zadzwonię później.
― Dobrze ― zdążyła powiedzieć, zanim połączenie
zostało przerwane.
Odłożyła komórkę na blat i już miała sięgnąć po
szklankę, gdy zauważyła przez okno, kto do niej idzie. Zaskoczona machnęła
ręką, przez co jej komórka zaczęła przesuwać się po blacie, zbliżając się do
krawędzi.
― O nie! ― krzyknęła.
― Nie spadaj ― pomyślała i telefon zatrzymał
się w ostatniej chwili.
Szybko schowała go do kieszeni. Tylko to zrobiła
a usłyszała dzwonek do drzwi. Jak się okazało to Elizabeth przyszła w
odwiedziny.
― Lis co ty tu…
― Przyszłam ci pomóc przygotować się na
przyjęcie i doprowadzić na miejsce ― powiedziała, zanim Jasmine zdążyła
dokończyć pytanie.
― Poradzę sobie.
― Tak? ― Brwi Elizabeth uniosły się do
góry, gdy ta przyglądała się wyciągniętej koszulce i dresom Jasmine.
― Ok. Wiem co myślisz ― powiedziała Jas,
widząc minę przyjaciółki.
― Do pokoju na górę. Marsz! ― zarządziła Lisa,
wskazując schody. ― To twoje urodziny. Masz je zapamiętać do końca życia.
― Coś mi mówi, że zapamiętam.
W pokoju Jas dziewczyny długo grzebały w szafie,
zanim znalazły coś odpowiedniego.
― To jest idealne. Dlaczego tego nie nosisz? ―
spytała Lisa, pokazując czerwoną sukienkę na ramiączka.
― Noszę ― mruknęła Jasmine.
― Nigdy cię w niej nie widziałam.
― Dostałam ją od ciotki Mary i założyłam ją, gdy
byłam u niej ostatnio.
― Świetnie. Teraz też ją włożysz ― zdecydowała Elizabeth.
― I nie rób takiej miny. Ciągle nosisz spodnie.
― Dlatego, że są wygodne ― broniła się Jas
― Jack padnie, gdy zobaczy cie w sukience.
― Padnie, ale ze śmiechu ― stwierdziła
czarnowłosa. Lisa już otwierała usta, by powiedzieć coś w stylu: Przecież
wiem, że ci się podoba, ale Jas ją uprzedziła.
― Jesteśmy tylko przyjaciółmi i przestań wmawiać
mi coś innego.
― Czy ja coś mówię? ― wzruszyła ramionami.
Elizabeth wygnała Jasmine do łazienki, a gdy ta
z niej wróciła przywitał ją tryumfalny uśmiech przyjaciółki.
― No, wreszcie wyglądasz jak dziewczyna!
― Sugerujesz coś? ― Jas udała obrażoną.
― Skąd ― zaprzeczyła Lisa. ― Teraz został tylko
makijaż.
― Ja nie używam kosmetyków. No może poza
błyszczykiem i tuszem do rzęs.
― Tak wiem, dlatego mam to ― powiedziała
Elizabeth, wskazując wypchaną kosmetyczkę. ― Puder, podkład, kredka do oczu,
lakier do paznokci…
― Stop! Stop! Stop! ― krzyknęła Jas, przerywając
tą kosmetyczną wyliczankę.
― Co?!
― Ja wiem, że chcesz pobawić się w kosmetyczkę,
ale to nie zakład.
― Ok. Ograniczę się. Obiecuję.
― Lis?
― Naprawdę!
― Jeżeli zrobisz ze mnie wytapetowaną lalę to
cię zabiję ― zagroziła Jas.
― Oczywiście ― przytaknęła i wzięła się do
pracy.
Po jakimś czasie, który dla Jasmine ciągną się w
nieskończoność, Elizabeth stwierdziła, że skończyła.
― Mam się bać spojrzeć w lustro? ― zaśmiała się
Jas.
― Wyglądasz świetnie, ale sama możesz to
sprawdzić ― powiedziała Elizabeth, podsuwając przyjaciółce lusterko.
Dziewczyna w lustrze miała lekko zaróżowione policzki,
turkusowe oczy były podkreślone kredką i otoczone wachlarzem czarnych rzęs, a
malinowe usta lśniły od błyszczyku. Dodatkowo Jas pachniała jaśminem.
― Wróże ci karierę w zakładzie kosmetycznym
― powiedziała Jasmine, uśmiechając się do swojego odbicia.
― Wiedziałam, że ci się spodoba ― ucieszyła
się rudowłosa, po czym spojrzała na zegarek.
― O nie ― jęknęła.
― O co chodzi? - zapytała Jas.
― Jest już po 15.00 a ja jeszcze nie jestem
gotowa.
― Spokojnie do 16.00 zdążysz ― zaśmiała się
Jasmine.
― Musisz mi pomóc. Nie mam pojęcia którą
sukienkę wybrać. ― Lisa powiedziała to z prawdziwym dramatyzmem, ale nie mogła
powstrzymać uśmiechu cisnącego się jej na usta.
― Jak myślisz, lepsza jest ta zielona czy
niebieska? ― spytała, wyciągając dwie, starannie złożone i zapakowane sukienki
z plecaka. Jasmine przyglądała się temu z niedowierzaniem.
― Wiem, jestem wariatką ― zaśmiała się
Lisa, widząc minę Jas. ― To która?
― Zielona ― zdecydowała Jasmine.
― Hmm… chyba masz rację ― zgodziła się i
pobiegła do łazienki.
Po kilku minutach wróciła, ubrana w zieloną
sukienkę do kolan. Z pomocą Jas włosy upięła w kok i zrobiła lekki makijaż.
Przed 16.00 były gotowe do wyjścia.
Jasmine zamknęła drzwi na klucz i razem z
Elizabeth udały się do domu pani Red - mamy Lisy. Przyjaciółki mieszkały,
zaledwie dwie przecznice od siebie. Właśnie miały przejść przez drogę, gdy
zobaczyły pędzący samochód. Na pasach było dziecko mające może z sześć lat.
Jasmine z przerażeniem wpatrywała się w pojazd, który zaczął gwałtownie
hamować.
Zatrzymaj się! Tam jest dziecko! Stój! - myślała.
Hamulce samochodu piszczały, a mimo to wydawało
się, że nie jest w stanie się zatrzymać. Niezwykle niebieskie tęczówki Jas
wpatrywały się w auto, które nagle się zatrzymało. Przerażone dziecko upadło,
głośno płacząc. Jasmine nie zastanawiając się długo podbiegła do chłopczyka.
― Mike! ― usłyszała wołanie.
To z pewnością była wystraszona matka. Jas
podniosła dziecko i podała przybyłej kobiecie.
― Dziękuję. Dziękuję. Mój Boże… ― powtarzała
roztrzęsiona. Kierowca samochodu także był bardzo przejęty.
― Nic mu nie jest? - dopytywał się. ― Bardzo mi
przykro. Przepraszam, ale dziecko tak niespodziewanie wybiegło na drogę…
myślałem, że nie zahamuję.
― Wszystko w porządku ― uspokajała Jasmine zarówno
matkę z dzieckiem, jak i kierowcę samochodu.
Fajne opowiadanie. Bardzo wciagajace. Prosze o wiecej rozdzialow.
OdpowiedzUsuń