sobota, 21 grudnia 2013

36. Najgorszy atak to ten, którego się wróg spodziewa

Kelly i Hilde szły obok siebie i zacięcie milczały. Jakim cudem wcześniej można je było uznać za koleżanki? Chyba kiedyś nimi były, ale powoli wszystko się zmieniło. Oddaliły się od siebie i nie wyglądało na to, żeby chciały aby przyjaźń powróciła. A zwłaszcza Kelly nie chciała. Dlaczego? Od śmierci matki dziewczyna odcięła się od ludzi. Wolała spędzać czas sama, bez towarzystwa reszty strażniczek. Najchętniej porzuciłaby swoje moce i zaszyła się gdzieś, gdzie nikt jej nie znajdzie. Każdy dzień w chacie boleśnie przypominał jej o zmarłej matce. Każda rozmowa o Drzewie przypominała jej dlaczego zginęła. W obronie czego. Były nawet momenty, kiedy Kelly miała ochotę odnaleźć Drzewo i zwyczajnie je zniszczyć. Patrzyć jak płonie, obraca się w pył. Ale wtedy przychodziła myśl: Moja mama zginęła, broniąc Drzewa i ja też powinnam zrobić wszystko, by było ono bezpieczne.
Gdzieś z tyłu, Kelly usłyszała jakiś szelest. Przez chwilę jej serce zabiło szybciej. Szła dalej obok Hilde, ale teraz uważnie nasłuchiwała. Tym razem do jej uszu dotarł trzask łamanej gałęzi. Miała wrażenie, że ktoś za nimi idzie, że je obserwuje. Spojrzała na swoją towarzyszkę i bezgłośnie powiedziała: z tyłu.
Hilde zmrużyła oczy, ale nie odwróciła się, by sprawdzić prawdziwość słów Kelly. Sama też wytężyła wszystkie zmysły i czekała w gotowości na rozwój wypadków.
Nie tylko Kelly wyczuła, że strażniczki są obserwowane. Tullia dzięki swojej niezwykłej zdolności wyczuwania emocji, zorientowała się, że coś jest nie tak. Poczuła, że nastoje Kelly i Hilde uległy zmianie. Coś je zaniepokoiło. Tullia zaczęła „przeglądać” nastroje innych aż natrafiła na mieszankę zadowolenia, podekscytowania, zniecierpliwienia i czegoś co nie do końca mogła precyzyjnie określić, ale nie było to nic dobrego. Te uczucia nie należały do strażniczek. Jeśli nie do nich to do kogo?
Wilkołaki — pomyślała Tullia. — Muszę ostrzec resztę.
Dziewczyna była prawie pewna, że właśnie to było powodem niepokoju Kelly i Hilde.
— Pholmeno — zwróciła się Tullia do Lilian. — Nie potrzebujesz pomocy? Może pomóc nieść ci plecak?
Dziewczyna spojrzała na strażniczkę ze zdziwieniem, ale nie wyraziła tego w żaden werbalny sposób. Chyba wiedziała, że za tymi z pozoru niewinnymi pytaniami kryje się coś jeszcze.
— Śledzą nas — powiedziała Tullia, a właściwie prawie bezgłośnie poruszyła ustami.
Kiedy sens słów dotarł do Lilian, oczy strażniczki rozszerzyły się i dosłownie przez chwilę powędrowały do tyłu w stronę drzew, ale zaraz natknęły się na zimne spojrzenie Kelly.
Ona już wie — pomyślała panna White.
— Dzięki, ale dam radę — odezwała się Lilian z uśmiechem i odwróciła się, idąc dalej jakby nigdy nic.
Jednak ani Elisabeth, ani Ena nie dały się zwieść. Spojrzały na dziewczynę i bez słów zrozumiały, że w pobliżu czai się niebezpieczeństwo.
— Babciu? — Na słowa wnuczki Ginevra odwróciła się.
— Może zrobimy mały postój? Idziemy już dosyć długo. Myślę, że wszystkie powinniśmy odpocząć.
— Zaraz dojdziemy na polanę. Tam odpoczniemy.
— Babciu? — powtórzyła Lilian, pochylając się w stronę starszej strażniczki.
— Tak?
— Wilki — wyszeptała, a później odezwała się już głośno — Nie powinnaś się wyprawiać na takie podróże przez las. Gdybym tylko powstrzymała tego wilkołaka i nie oddawała mu mapy to...
— Nie zadręczaj się kochanie — powiedziała Ginevra i uśmiechnęła się pokrzepiająco.
Zanim strażniczki dotarły na polanę, wieść o wilkołakach śledzących je dotarła już do wszystkich z nich i każda teraz zwracała uwagę, na choćby najmniejszy szelest. Były gotowe na atak, który jeszcze nie nadszedł.
Polana nie była duża, ale za to usiana różnokolorowymi kwiatami. Strażniczki usadowiły się na trawie i zaczęły wyciągać kanapki oraz napoje. Pewnie żaden postronny obserwator nie zauważyłby w tym nic dziwnego. Zwykła przerwa po marszu przez las.
Czające się w krzakach na skraju polany dwa, duże wilki też nie zauważyły niczego nadzwyczajnego, a wręcz przeciwnie. To była dla nich dobra okazja do działania. Strażniczki zajęte jedzeniem i rozluźnione chwilą odpoczynku, stanowiły łatwy cel. Co prawda, ich było znacznie więcej, ale wilkołaki jakoś specjalnie się tym nie przejęły. Nie wierzyli w to, że strażniczki są zdolne do zabójstwa. Wierzyli za to, że Pani solidnie ich wynagrodzi, gdy pozbędą się obrończyń Drzewa.
Rozdzielili się. Chcieli zajść kobiety z obu stron. Jeden brązowo-biały poszedł w prawo a drugi szary z łatami na przednich łapach w lewo. Kryli się wśród roślinności, poruszając bezszelestnie. Ten, który ruszył w prawo dotarł już w pobliże czarnowłosej strażniczki, ubranej w skórzaną kurtkę. Natomiast drugiego od wysokiej dziewczyny z jasnymi włosami sięgającymi pasa, dzielił ich tylko krzak kaliny.
— Atakują! — krzyknęła Tullia w tym samym czasie, kiedy dwa wilkołaki wyskoczyły na polanę.
Kelly odwróciła się i zobaczyła brązowo-białego wilka, który otworzył pysk, wydając głośny warkot. Szybko przeskoczyła go i w mgnieniu oka kopnęła w tylną łapę. Zwierze potknęło się i zaryczało wściekle.
Lepiej radził sobie drugi wilkołak. Powalił on Seren i Norę. Jednak jego szczęście nie trwało długo. Zaraz uwięziły go pędy rośliny, która nagle wyrosła z ziemi.
— Świetnie Lily! — zawołała Elisabeth.
Hilde pobiegła pomóc Kelly, a skutkiem tego było pojawienie się silnego wiatru, który widocznie zaskoczył brązowo-białego wilkołaka. Kelly skorzystała z okazji i zadała bestii kolejny cios.
— Ena!
Szary wilk uwolnił się od roślin i próbował odgryźć Seren rękę, w której trzymała duży, ciężki nóż. Jednak ognista kula Eny trafiła go prosto w pysk. Zwierzę zawyło z bólu i rzuciło się w prawo. Tullia odskoczyła na bok, a wilkołak został oblany wodą przez Norę.
— Odsuńcie się! — krzyknęła Elisabeth, a kiedy strażniczki zrobiły to, o co prosiła niebo zachmurzyło się i rozległ się ogłuszający grzmot.
Huknęło, błysnęło i dziewczyny poczuły smród spalonego futra i mięsa. Po szarym wilkołaku niewiele zostało. To Elisabeth sprawiła, że wilka trafił piorun.
Na polanie zapanował chaos. Błysk wszystkich zaślepił, a przez grzmot dzwoniło, im w uszach.
To była szansa brązowo-białego wilkołaka. Co prawda i on miał chwilowe kłopoty ze wzrokiem i słuchem, ale miał jeszcze węch.
Hilde została popchnięta i wylądowała na plecach. Wyczuła, że wilk nad nią stoi. Zamrugała, chcąc cokolwiek zobaczyć, ale przed oczami miała tylko białe plamki. Zasłoniła twarz dłonią. Wtedy poczuła straszliwy ból. To wilkołak zatopił zęby w jej rękę. Krzyczała.
— To Hilde! Hile! — wołała Tullia , czując cierpienie strażniczki.
Kelly była najbliżej. Niewiele widziała, ale rzuciła się na grzbiet wilkołaka. Ena obejrzała się do tyłu. Ona chyba jako jedyna widziała normalnie, bo zdołała zasłonić oczy, zanim uderzył piorun i teraz biegła w stronę walczących.
Wilkołak stanął na tylnych łapach, chcąc zrzucić z siebie dziewczynę. Otworzył pysk, ryknął i w tej sekundzie Ena posłała ognistą kulę prosto w gardło bestii. Kelly uderzyła plecami o ziemię i całe powietrze uszło jej z płuc. W dodatku przygniotło ją ogromne cielsko wilka. Nie miała siły prosić o pomoc. Ale pomoc szybko nadeszła. Dziewczyny pomału odzyskiwały wzrok i przybywały pomóc. Ena po kilku krokach była przy Kelly i próbowała ściągnąć z niej ogromny ciężar, którym była przygnieciona. Zaraz dołączyły do niej Elisabeth, Nora i Tulia. Za to reszta strażniczek pobiegła do Hilde.
Ręka wyglądała okropnie. Zakrwawiona i pozbawiona dwóch palców kończyna. Lilian zbladła na ten straszny widok i wyglądała jakby miała zaraz zemdleć.
— Odsuń się Pholmeno. Seren idź po apteczkę. Kacey zobacz co z Kelly — wydawała polecenia Ginevra. — Tullio do mnie.
Zadziwiające było to, że potrzebny był atak wilkołaków, porwanie Dallas i poszarpana dłoń Hilde, żeby strażniczki zaczęły myśleć o Drzewie i sobie pomagać.
Kelly nic się nie stało. Gorzej było z Hilde. Tullia próbowała zablokować jej ból, ale to nie było wcale takie proste. Z pomocą przyszła Kelly, która „zamroziła” strażniczkę, odcinając jej wszystkie zmysły. Ginevra i Katherine starały się, za to ratować jej rękę. Nora dzięki swojej zdolności zapewniła dostęp do świeżej i czystej wody, potrzebnej do przemycia rany. Natomiast Lilian, Elisabeth i Seren zajęły się przygotowywaniem obozowiska. Wszystkie strażniczki stwierdziły, że powinny zostać na polanie na noc i zaopiekować się Hilde.
Kiedy ranna została opatrzona, Ginevra powiedziała:
— Trzeba zrobić coś z... ciałami wilkołaków.
— Zakopmy je w lesie — zaproponowała Seren. — Pholmena pewnie potrafi sprawić, że w ziemi pojawi się dół, a my... no cóż... będziemy musiały przetransportować tam ciała.
— Szkoda, że Jas nie ma. Jej zdolność telekinezy przydałaby się — powiedziała Lilian.
— Szkoda? — wysyczała Kelly. — Gdyby nie kochana Ellen to, to wcale, by się nie wydarzyło a Hilde miałaby wszystkie palce na swoim miejscu.
— Kłótniami nic nie wskóracie — odezwała się Ginevra, przerywając, im wymianę zdań zanim zamieni się to w poważniejszą sprzeczkę.

***

— Ruszaj się!
Dallas obróciła się i natychmiast została popchnięta do przodu przez barczystego mężczyznę ze zmierzwionymi, długimi, czarnymi włosami.
— Gdybyś z nami współpracowała zapewne lepiej zostałabyś potraktowana — odezwała się kobieta, otulona czarną peleryną.
Strażniczka nawet na nią nie spojrzała, tylko szła przed siebie, starając się nie potknąć o wystające korzenie, kamienie i gałęzie. Nie miała pojęcia, ile wędrują. Raczej niezbyt długo, ale mimo to Dallas czuła się strasznie zmęczona. Wcześniej została przesłuchana, ale nic nie powiedziała. A w każdym razie nic przydatnego.
— I tak znajdę sposób, żeby wyciągnąć od ciebie, co oznaczają znaki na mapie. Szkoda, tylko że ten sposób będzie długotrwały i bolesny.
— Nie mogę uwierzyć, że to ty. Co się z tobą stało Bernno? — zapytała Dallas, zerkając na kobietę idącą obok.
Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Strażniczka naprawdę była zdziwiona widokiem matki Ellen. Jak widać do zdrady zdolna była nie tylko Brenda – siostra Brenny, ale i ona sama.
Może to płynęło w ich krwi. A skoro tak Ellen też... Całkiem możliwe, że to ona wpuściła wilkołaki do chaty pomyślała Dallas.
— Za dużo chcesz wiedzieć a za mało informacji udzielasz — powiedziała w końcu Brenna. — Nie szukałyście mnie zbyt intensywnie, kiedy zniknęłam. Uznano, że nie żyję, prawda?
— Tak.
— Co z Jasmine, Ellen czy jak ją tam teraz nazywacie?
— Jest strażniczką. Naprawdę Drzewo jest warte porzucenia rodziny?
— Gdyby nie było wiele warte nie stałybyście na jego straży, nikt nigdy by przez nie nie zginął. Zresztą, miałam dość Williama i ciągle ryczącego dziecka. Dość siedzenia w domu i nudzenia się w chacie. Przez wieki strasznie się rozleniwiłyście, straciłyście czujność, nabrałyście pewności, że nic nie grozi Drzewu. A tu proszę! Zdradziła was moja siostra, zdradziłam was ja. Przez tyle czasu nic nie zauważyłyście. Siedziałyście na tyłkach i czytałyście księgi.
— Masz racje. Popełniłyśmy kilka błędów, ale wierzę, że będziemy mogły to naprawić i nie popełnimy ich w przyszłości.
Brenna wydała z siebie dźwięk nie będący do końca ani śmiechem, ani prychnięciem i powiedziała:
— Widzę, że zmotywowałam cię do rachunku sumienia i postanowienia poprawy, ale za późno na zadośćuczynienie.
Dallas spojrzała na dłoń Brenny. Znajdowała się tam blizna, po której strażniczka poznała, z kim ma do czynienia. Tak się zapatrzyła na rękę, że nie zauważyła leżącego kamienia i się potknęła. Jeden z wilkołaków szarpnął kobietę do góry, a następnie złapał ją za włosy i warknął:
— Patrz pod nogi.
Dallas rozmasowała bolące ramię i stwierdziła, że przybył jej kolejny siniak. Jak na razie miała rozciętą wargę, guza na głowie, zadrapanie na policzku oraz kilka sińców na nogach i rękach. Wszystko to było skutkiem poprzedniego przesłuchania. Mogło być jeszcze gorzej?



Bardzo przepraszam za to, że rozdział pojawia się dopiero po miesiącu, ale miałam spore problemy z komputerem. Na szczęście już jest wszystko dobrze i mam nadzieję, że kolejne rozdziały będą pojawiały się częściej. 
Jak się podoba to, co znajduje się na górze?
A i życzę wszystkim Wesołych Świąt, radości, zdrowia i mnóstwa prezentów pod choinką.  

sobota, 16 listopada 2013

35. "Oto bowiem wielka ta­jem­ni­ca ludzi. Zaprzepaszczają to, co is­totne, i nie wiedzą, co zaprzepaścili"

Średniego wzrostu szatynka krzątała się po kuchni. Właśnie kończyła zmywać, gdy do pomieszczenia wpadł mały, szczupły chłopiec. Odgarnął z czoła czarne włosy i spojrzał na kobietę czekoladowymi oczami, otoczonymi wachlarzem długich rzęs.
Kiedy odwiedzi nas tata? zapytał.
Był u nas cztery dni temu. Ma dużo pracy i wiesz, że często nie może do nas przychodzić.
— Ale mamo — jęknęło dziecko. — Chcę mu pokazać nowy samochód, który wczoraj od ciebie dostałem.
Kobieta westchnęła cicho i podeszła do syna. Wzięła go za rękę i poprowadziła do stołu. Usiadła na jednym z krzeseł, a chłopca posadziła sobie na kolana.
— Ja też za nim tęsknię i nie mogę się doczekać jego wizyt, ale nie możemy nic na to poradzić.
Chłopiec posmutniał. Popatrzył w brązowe oczy matki, które były dokładnie takiego samego koloru jak jego i powiedział z wyrzutem:
— Inne dzieci mają tatę cały czas w domu. Dlaczego ja tak nie mogę?
— Przykro mi synku — wyszeptała kobieta, tuląc szczupłą postać dziecka.
Nagle oboje usłyszeli łomot na korytarzu. Zerwali się przerażeni.
Chłopiec otwierał już buzię, ale matka mu ją zasłoniła ręką i gestem kazała się schować pod stół.
Przerażone dziecko posłuchało i uniosło długi, kremowy obrus, wchodząć pod stół.
— Gwen?! Tak się nazywasz, prawda? — zapytał jakiś groźny, gruby głos.
— Nie wiem o czym panowie mówią — odezwał się kobiecy, przestraszony głos.
Po domu rozniósł się odgłos uderzenia i cichy jęk.
Chłopczyk siedział z twarzą ukrytą w dłoniach, bojąc się poruszyć.
— Zapytam jeszcze raz. Gwen?
— Ja naprawdę nie wiem, o kim... — reszta zdania utonęła w szlochach kobiety.
— Gdzie dzieciak? Jest tu?
— Tu nie ma żadnego dziecka — upierała się.
Chłopiec ukradkiem widział jak w drzwiach kuchni pojawia się dwóch, wysokich mężczyzn, ubranych na czarno. Jeden z nich ciągnął za rękę jego mamę.
— Długo się ukrywaliście, ale koniec z tym — powiedział mężczyzna, który trzymał kobietę.
— Panowie...
Kolejne uderzenie, które spowodowało, że szatynka upadła na podłogę.
Ośmiolatek drgnął pod stołem. Chciałby pomóc mamie, ale nie wiedział co zrobić. Siedział więc w ukryciu, starając nie patrzeć i nie słuchać tego co się działo.
Otworzył oczy i zerknął, dopiero gdy usłyszał głośne warczenie.
Nad leżącą kobietą stał wielki, czarny wilk.
— Nieee... — jęknęła Gwen, zanim bestia rzuciła się do jej gardła.
Chłopiec otworzył szerzej przerażone oczy i odruchowo cofnął się, potrącając krzesło. Ośmiolatek zamarł, patrząc z rosnącym przerażeniem jak czyjeś buty zbliżają się w jego stronę.
Nagle obrus się uniósł i mężczyzna zobaczył zapłakane dziecko.
— Znalazłem go — powiedział brodaty wilkołak o czarnych włosach i równie oczach.
Chłopiec wychylił się i ujrzał coś, co z pewnością nie śniło mu się w najgorszych koszmarach.
Na podłodze leżała jego mama, cała we krwi, nieruchoma. Błękitna sukienka przesiąknięta była krwią, brązowe włosy miała splątane, a jej twarz skierowana była właśnie na dziecko. Strach wykrzywił jej piękną twarz, a niesamowicie czekoladowe oczy zionęły teraz pustką.
Jasmine otworzyła oczy. Jej oddech był ciężki i urywany. Rozejrzała się po namiocie, ale nic nie widziała. To jeszcze bardziej ją przerażało. Spróbowała wybadać czy Evan śpi niedaleko niej, ale nigdzie go nie „znalazła”.
Wyszła z namiotu. Noc była piękna, bezchmurna, ale za to chłodna. Gwiazdy mrugały do niej, a księżyc oświetlał okolicę. Jas zgadywała, że już niedługo będzie pełnia.
Co się wtedy stanie? — zastanawiała się. — Czy Evan zmieni się wtedy w groźną bestię, tak jak dzieje się to na filmach? Coś jej będzie wtedy groziło?
Odnalazła wzrokiem osobę, która znała odpowiedzi na jej pytana.
Evan siedział na ziemi i wpatrywał się w las. Usłyszał, że ktoś się do niego zbliża, ale nie odwrócił się. Czuł zapach strażniczki, wiedział, że to ona. Znów nie mogła spać.
— Często masz kłopoty ze snem? — zapytał, kiedy stwierdził, że stoi tuż za jego plecami.
— Czasem się zdarzają. Tak jak i tobie — powiedziała, siadając obok wilkołaka.
— Może masz koszmary?
— A komu nigdy nie przyśnił się koszmar?
— Mnie od dawna nic się nie śni. Ani nic dobrego ani nic złego.
Jamnie nic nie powiedziała. Oparła się tylko o ramię Evana, który poruszył się skrępowany.
— Jeśli chce ci się spać to wracaj do namiotu — powiedział, a w jego głosie pobrzmiewała surowość.
— Wolę posiedzieć tu z tobą. Noc jest bardzo ładna.
Evan przez chwilę myślał, że się przesłyszał. Strażniczka dotąd wolała go unikać, nie ufała mu. A teraz opiera się o niego i chce z nim zostać?
Wilkołak zerknął na nią, ale nie widziała prawie nic oprócz jej czarnych, lśniących włosów. Nagle wiatr zawiał, a dziewczyna zadrżała.
— Zimno ci — stwierdził chłopak. — Powinnaś wziąć bluzę, a nie przychodzić tu w cienkiej bluzce.
— Ona wcale nie jest taka cienka i ma długi rękaw — upierała się strażniczka, odsuwając się od wilkołaka.
Evan teraz mógł się jej lepiej przyjrzeć. Owszem, granatowa, opięta bluzka miała długi rękaw, ale na pewno nie chroniła dostatecznie przed chłodem. Czarne dresy były, za to lepszym wyborem.
Przynajmniej nie zmarznie w tyłek — pomyślał chłopak.
— Nie każdy ma taki ciepły płaszcz jak twój — dodała, z powrotem przysuwając się bliżej wilkołaka.
Czyżby nie bała się już, że on ją wykorzysta? Co się takiego mogło stać, że wolała siedzieć z nim tutaj na dworze zamiast spać w namiocie, przykryta ciepłym kocem?
— Co się dzieje Jas?
— Miałeś rację. Przyśnił mi się koszmar.
Jasmine nie do końca była z nim szczera, ale nie chciała mu mówić, że widziała jak wilkołaki zabijają jego mamę. Ile strasznych rzeczy musiało go spotkać w życiu?
— Co ci się śniło?
— Śmierć.
— Jak to? Czyja?
— Nieważne. Nie chcę o tym rozmawiać. Po prostu nie chciałam być sama w namiocie.
Evan już o nic nie pytał. Objął dziewczynę ramieniem i siedzieli tak przez długi czas.
***
Kiedy pierwsze promienie słońca zwiastowały początek nowego dnia wszystkie strażniczki były gotowe do wymarszu i stały na korytarzu, czekając na przyjście Ginevry, która zjawiła się wkrótce z niewielkim plecakiem.
— Plan jest taki — zaczęła. — Idziemy zgodnie z mapą siedem kilometrów, a później pokażę wam podziemne przejście, którego nie uwzględniono na mapie, ale dzięki, któremu zaoszczędzimy trochę czasu. Wilkołaki pewnie wracali do siebie całą noc i możliwe, że wkrótce dotrą do obozu. Wątpię, żeby czekali i pewnie ruszą w drogę od razu.
— Wszystko świetnie, ale skąd w ogóle znasz te przejście i co z Dallas? — zapytała Kelly, opierając się o poręcz schodów.
— Już od jakiegoś czasu przekopywałyśmy z Dallas bibliotekę w poszukiwaniu dodatkowych informacji o tym jak ochronić Drzewo. Większość z nich jest ukryta w z pozoru zwykłych książkach.
— Po co to wszystko? Po co te sekrety? Nie lepiej byłoby nam wszystko powiedzieć?
— Strażniczki od dawna zdawały sobie sprawę, że zaklęcia nałożone na chatę można sprytnie obejść i wiele rzeczy ukryły. Czemu wam wszystkiego nie powiedziałam? Bo do tego trzeba dość przez poszukiwania. Bycie strażniczką to nie tylko dar. To odpowiedzialność i chęć poznania dziedzictwa. Powinniście dążyć do rozwoju waszych umiejętności i wiedzy. Być może powinnam wam wskazać drogę. Mój błąd, ale spróbuję go naprawić. Kelly pytałaś się co z Dallas. Przypuszczam, że jest im potrzebna do odczytania pisma linearnego A, które widnieje na mapie. Pewne myślą, że bez tego nie będą mogli dostać się do Drzewa.
— A nie jest tak? — spytała Hilde.
— Niestety, nie. Tekst na mapie to zaklęcie, dzięki któremu można przenieść Drzewo w inne miejsce, jeśli te, w którym się znajduje przestało być bezpieczne.
— W takim razie dotrzyjmy do Drzewa przed wilkołakami i przenieśmy je w inne miejsce — powiedziała Nora.
— Do tego potrzeba dwunastu strażniczek, które muszą zdołać połączyć swoje moce — rzekła Ginevra.
— Czyli co robimy? — odezwała się Ena.
— Działamy — powiedziała najstarsza z kobiet. — Działamy wspólnie. Macie sobie pomagać i przede wszystkim mnie słuchać. Kacey i Seren. Wy idziesz ze mną. Pholmena, Bairre i Ena. Jesteście za nami. Dalej jest Tullia i Nora. Kelly i Hilde, chronicie tyły. Wierzę, że się dogadacie. Kiedyś wam się udawało. Nie wiemy czy przypadkiem nie natkniemy się na sforę wilkołaków, więc błagam was zachowajcie czujność. Pholmeno. Z wizjami dotyczącymi przyszłości przychodź natychmiast do mnie. Resztę spraw załatwimy w drodze.
Kiedy strażniczki wyszły przed chatę Ginevra powiedziała:
— Muszę zabezpieczyć chatę. Dziewczęta powtarzajcie za mną. Propinquus, tutis, cavete.
Formuła została powtórzona jeszcze jedenaście razy i strażniczki ze zdziwieniem obserwowały jak chata zmienia się na ich oczach. Po chwili w miejscu budynku wyrosła leszczyna. Zwykłe drzewo.
— Kiedy będzie już po wszystkim i wrócicie tu, a mnie by z wami nie było wypowiedzcie słowa: aperi, dabit, sumus. Muszą być wypowiedziane dwunastokrotnie.
— Babciu — zaczęła Lilian, chcąc zapewnić Ginevrę, że ta na pewno wróci z nimi, ale kobieta nie dała jej dokończyć i powiedziała:
— Nie zapomnijcie formuły, a teraz idziemy.
***
Wilkołaki były zmęczone forsownym powrotem, ale też i bardzo zadowolone. Miały mapę. To był prawdziwy sukces.
Torin od razu podążył do Pani. Była jak zwykle w sali głównej. Kiedy tylko mężczyzna odtworzył wielkie wrota zobaczył ją siedzącą na wysokim, misternie zdobionym krześle. Na jego widok wstała powili i postąpiła kilka kroków na przód. Wilkołak natychmiast podszedł do niej, skinął głową i powiedział:
— Myślę Pani, że będziesz zadowolona z tego co ci przynoszę.
Twarz kobiety pozostała niewzruszona, ale w jej oczach pojawił się dziwny blask.
— Pokaż — odezwała się, wyciągając rękę.
Torin wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza złożoną, pożółkłą kartkę i podał ją Pani.
Kobieta wzięła ją ostrożnie, rozłożyła i zaczęła dokładnie się jej przyglądać. Wilkołak czekał cierpliwie. Był pewien, że tym razem mają dobrą mapę. W końcu czarne oczy podniosły się na niego i Pani niespiesznym krokiem obeszła mężczyznę, stając za jego plecami.
Torin poczuł gorący oddech na swojej szyi, a po chwili dotarł do niego jej szept:
— Świetnie się spisałeś. Czeka na ciebie wielka nagroda, kiedy tylko dotrzemy do drzewa. Jest tylko jeden mały problem.
— Jaki?
— Na mapie są znaki, których nie potrafię odczytać.
— Myślę, że mam kogoś, kto może nam pomóc.
— Przyprowadziłeś strażniczkę — powiedziała Pani, przesuwając się i stając teraz przed wilkołakiem. Wzięła go pod brodę i dodała:
— Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
Torin podniósł rękę i dotknął kobiecej dłoni, ale Pani zaraz cofnęła się o dwa kroki.
— Kim ona jest i co zresztą strażniczek? — zapytała jeszcze.
— Zostawiłem dwóch z naszych. Będą ich pilnować i dołączą później do nas. A co do tej strażniczki to... — Torin odwrócił się w stronę drzwi i krzyknął — Sheridan! Wprowadź ją!



Dziękuję osobom, które skomentowały ostatnio. Tak jak napisałam pod poprzednim rozdziałem, przechodzę fazę przemyślana fabuły i każda uwaga się przyda. 
Autorem cytatu w tytule rozdziału jest: Antoine de Saint- Exupery

piątek, 1 listopada 2013

34. Zdrajczyni

Wilkołaki po dostaniu mapy zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Problem w tym, że nie tylko one. Dallas również gdzieś znikła i chyba tylko Lily zdawała sobie sprawę z tego co się tak naprawdę stało. Wizja się spełniła. Teraz tylko trzeba było poinformować o tym resztę.
Rzecz jasna nie obyło się bez zebrania. Pojawiły się na nim te strażniczki, które były w chacie w tą feralną noc. Normalnie narada odbyłaby się w dużej, lustrzanej sali, ale ze względu na kawałki szkła „zdobiące” podłogę posiedzenie zostało przeniesione do biblioteki, której jak się okazało prawie nikt nie tknął.
Lilian powiodła wzrokiem po kobiecych twarzach. Na niektórych z nich widać było ślady walki. Ale nie na to Lily zwróciła szczególną uwagę. Z twarz strażniczek wyczytać można było wiele emocji. Hilde na przykład była zła. Kelly gorzej, bo wściekła. Nora i Katherine wydawały się być zdenerwowane, natomiast Seren była jak zawsze spokojna. Ze wszystkich zebranych to chyba jednak Tullia znosiła to najgorzej. Zawsze była wrażliwa, miała zdolność empatii i teraz, gdy jednej nocy tyle przeżyła była strasznie roztrzęsiona. A w dodatku odczuwała panujące wśród zebranych nastroje. Ginevra próbowała ją jakoś uspokoić, ale sama wyglądała na smutną i zaniepokojoną całym zajściem. Wszystkie z pewnością zastanawiały się też co mogło się stać z Dallas.
Lily spojrzała również na swoją przyjaciółkę i zorientowała się, że Lisa uważnie jej się przygląda. Zazwyczaj wesołe oczy Elisabeth teraz były chłodne. Uśmiech, który tak często gościł na drobnej twarzyczce ulotnił się gdzieś. Co więc pozostało? Czujność i determinacja oraz kilka zadrapań na policzku i nosie.
Lisa doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej przyjaciółka wie więcej niż inni. Domyślała się też dlaczego wilki tak nagle się wycofały. Odpowiedź była prosta. Po porostu dostały mapę.
Drzwi biblioteki otworzyły się i wbiegła przez nie Ena. Nie miała na sobie szaty strażniczek tylko zwykłe ubranie, a jej czerwone włosy były rozczochrane. Wyglądała jakby dopiero co wstała z łóżka. I z pewnością tak było. Dziewczyna rozejrzała się po zebranych. Jej oczy przeskakiwały z jednej osoby na drugą, zatrzymując się dłużej na bladej Tulli.
Co się stało? zapytała Ena. Wilkołaki?
W tym momencie z ust Kelly posypały się przekleństwa, ale gdzieś pomiędzy tymi negatywnymi epitetami znalazło się słowo „wilkołaki”, które jakimś cudem wyłapała Ena.
Dziewczyna podeszła do stojącej najbliżej drzwi Nory i zażądała wyjaśnień.
Kiedy strażniczki szeptały między sobą, Lily próbowała ułożyć sobie w głowie przemówienie jakie zamierzała wygłosić.
Ktoś zdradził! krzyknęła Kelly, prawie w tym samym momencie, kiedy Lilian otworzyła usta, gotowa do opowiedzenia wszystkiego.
Co ty wygadujesz? zwróciła się do niej Ena. To niemożliwe!
Tak? A niby jak się tu dostali? Ktoś musiał ich wpuścić!
Chcesz nam powiedzieć, że kogoś podejrzewasz?
Ginevra, która zdołała już trochę uspokoić Tullię spojrzała najpierw na Enę, a później na Kelly.
Nie rzucajmy pochopnych wniosków powiedziała najstarsza z kobiet. Najważniejsze to ustalić co stało się z Dallas i Ellen.
Dla mnie to jasne odezwała się Kelly, nie odrywając wzroku od Ginevry. Nie ma ich, a wilkołaki zadziwiająco szybko się poddały. Myślicie, że to przypadek? Bo ja myślę, że Dallas została uprowadzona, a nasza kochana Ellen pomogła w tym wilkom. Ktoś w końcu musiał ich tu wpuścić.
Ledwie strażniczka dokończyła, a wśród zebranych przeszedł szmer niedowierzania i przerażenia. Żadna z nich nie chciała uwierzyć w to, co mówiła Kelly.
Żadna, jeśli nie liczyć Elisabeth i Lilian. Obie wiedziały o ewentualnym porwaniu i obie nie mogły zrobić nic, by temu zapobiec. Nie zgadzały się z Kelly tylko w jednym – Jasmine pomagającej wilkołakom.
Lily popatrzyła na Lisę, a ta tylko skinęła głową. Tak, to chyba był odpowiedni czas na powiedzenie prawdy. Panna White wzięła głęboki oddech i przemówiła:
Wiedziałam, że tak się stanie. Wiedziałam o porwaniu.
Wszystkie twarze zwróciły się w stronę Lily.
Dlaczego nikomu nic nie powiedziałaś? Dlaczego nie ostrzegłaś? pytała Kelly, a jej głos przybierał na sile. Dlaczego kompletnie nic nie zrobiłaś, by temu zapobiec?!
Lily nie odpowiedziała na jej pytania. Mówiła dalej, jakby Kelly w ogóle się nie odezwała.
Z porwaniem się zgodzę, ale to nie Jasmi... to znaczy Ellen wprowadziła wilkołaki do chaty.
To kto? Może Ena? Z tego co wiem miałaś wrócić wcześniej.
Wspomniana strażniczka popatrzyła z oburzeniem na Kelly.
Chcesz... mi... powiedzieć... że uważasz... MNIE za zdrajczynię? wycedziła Ena, zaciskając pięści.
Ten, kto spojrzał na jej dłonie z pewnością dostrzegł delikatny dym, wydobywający się spomiędzy palców. Musiała być naprawdę wściekła, skoro zaczynała powoli tracić panowanie nad własnym darem.
W zaistniałej sytuacji postanowiła wkroczyć Ginevra, która jako najstarsza powinna zaprowadzić porządek, uspokoić strażniczki i wyjaśnić wszystko.
Dość tego. Nikt nikogo o nic nie będzie oskarżał powiedziała Ginevra i zwróciła się do swojej wnuczki. Pholmeno, powiedz nam wszystko, co wiesz.
Lily przez chwilę zastanawiała się od czego zacząć. W końcu postanowiła, że najlepiej opowiedzieć wszystko od początku. I powiedziała. Strażniczki dowiedziały się o tym co trapiło Jas i skłoniło ją do wyruszenia w drogę, usłyszały o wizjach Lily, o ukrytym pod chatą pomieszczeniu i mapie. Lily wyjawiła, im też plan Jasmine i pokazała list od niej.
Zrobiłam to, o co mnie prosiła, zresztą nie miałam zbyt wielkiego wyboru, ale nie chcę się usprawiedliwiać. Wilkołaki mają mapę i ja, im ją dałam.
Jesteście nienormalne! I ty i ta cała Ellen! wykrzyczała Kelly, która przez całą opowieść Lily nie odezwała się ani słowem. Zdrajczynie! Przez takie jak wy zginęła moja matka!
Uspokój się Kelly powiedziała Ginevra. Nerwy w niczym nie pomogą. Trzeba działać. Lily, masz kopię mapy?
Mam.
Wszystkie strażniczki spojrzały na Lilian, a najstarsza z nich przemówiła:
— To bardzo dobrze. Rano wyruszymy w drogę. Przygotujcie się. Tylko bez żadnych kłótni. Powinniśmy współpracować. W końcu jesteśmy strażniczkami o czym chyba ostatnio zapomniałyśmy.
Dziewczęta spojrzały po sobie i w milczeniu przytaknęły, a później wyszły z biblioteki. Zostały tylko Lily, Ginevra i Kelly. Ta ostatnia podeszła do blondynki i mrużąc oczy wysyczała:
— Macie pojęcie coście zrobiły?
Lilian nie odpowiedziała. Parzyła prosto w zielone oczy strażniczki i widziała w nich tyle złości, że zabrakło jej odwagi, by choćby drgnąć. Możliwe jest też, że za tym paraliżem stała sama Kelly.
— Niedługo wyruszamy. Nie chcesz się przygotować, Kelly?
Teraz gniewne spojrzenie przeniosło się na Ginevrę, ale ta nie wyglądała na zbytnio, nim przejętą. Najstarsza strażniczka podeszła w milczeniu do drzwi i szeroko je otworzyła.
Kelly zrozumiała ten gest i pomimo wielu negatywnych emocji, które się w niej kłębiły, opuściła bibliotekę.
Lily i Ginevra zostały same. Obie patrzyły w ciszy na siebie aż w końcu dziewczyna nie wytrzymała.
— Przepraszam babciu — powiedziała. — Wiem, że zawiodłam wasze zaufanie, ale nie mogłam postąpić inaczej. Ellen jest moją przyjaciółką. Próbowałam ją przekonać, żeby tego nie robiła, ale...
Staruszka zbliżyła się do Lilian i położyła ręce na barkach dziewczyny, patrząc przy tym prosto w jej oczy.
— Czasem życie wymaga od nas podjęcia ciężkich decyzji i każda z nich ciągnie za sobą określone konsekwencje. Mam nadzieję kochanie, że jesteś na nie przygotowana. I że Ellen też jest na nie przygotowana.
— Przepraszam... przepraszam...
Drzwi za Ginevrą się zamknęły i Lily została sama ze swoimi myślami. Prośby Jasmine zmieszały się ze słowami Kelly i babci, tworząc w głowie dziewczyny niesamowity zamęt. Czy oddanie mapy wilkołakowi to słuszna decyzja? To pytanie dręczyło ją, odkąd przeczytała list Jas. Jednak teraz było za późno na odpowiedzi. Teraz był czas na myślenie o konsekwencjach takiego postępku, ale i to myślenie Lily zdecydowała się zepchnąć na dalszy plan. Tłumacząc sobie, że zadręczanie się w niczym nie pomoże, a już na pewno nie zmieni biegu wydarzeń, wyszła z biblioteki i skierowała się do swojego pokoju.
***
Kiedy las budził się do życia po minionej nocy, budziła się również smacznie śpiąca para.
Jasmine, słysząc donośne burczenie w żołądku swojego towarzysza, powoli zaczęła otwierać oczy. Jeszcze ziewając wyczołgała się z miotu i spojrzała na niebo czerwone od wschodzącego słońca. To był z pewnością jeden z najpiękniejszych widoków jakie zobaczyła w swym krótkim życiu.
— Jesteś głodna? — usłyszała pytanie, dochodzące z wnętrza namiotu.
— Trochę.
— To świetnie. Ja pójdę znaleźć nam coś do jedzenia. Mam ochotę na zająca.
To co przed chwilą usłyszała Jasmine sprawiło, że dziewczyna oderwała wzrok od płynących po niebie chmur i spojrzała za siebie. Jej oczom ukazał się rosły mężczyzna z rozczochranymi włosami i trzydniowym zarostem, zasuwający namiot. Evan musiał się zorientować, że strażniczka dziwnie mu się przygląda, bo na chwilę zamarł z wyrazem głębokiego zaskoczenia na twarzy.
— No co? — zapytał.
— Ja chyba zjem tylko batonika.
— Tak, a później będziesz jęczała, że jesteś głodna. Jeśli nie pasuje ci zając to mogę upolować coś innego.
— Eee... dla mnie nie musisz się tak fatygować, naprawdę.
Evan jeszcze przez kilka sekund był poważny, a później na jego twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Z rozbawieniem pokręcił głową i szybkim krokiem wkroczył między drzewa.
Kiedy Jasmine została sama przebrała się i zaczęła zbierać rzeczy. Z zadowoleniem stwierdziła, że nabiera coraz większej wprawy zarówno w rozkładaniu i składaniu namiotu.
Nie minęło wiele czasu, a przed Jas stanął Evan, trzymając w rękach coś co kiedyś można było nazwać zającem. Jak widać nie żartował z polowaniem.
— Daj nóż — powiedział.
Dziewczyna z wahaniem podeszła do plecaka i wyjęła z niego to, o co ją prosił.
— Dzięki — mruknął, kiedy strażniczka podała mu nóż. — Wolisz zająć się zającem czy iść po drewno na ognisko?
— Drewno — odparła natychmiast Jas, ruszając w stronę drzew.
***
Lily w milczeniu kończyła się pakować. Nie zabierała wiele. Kilka ubrań na zmianę i trochę jedzenia. Zresztą Lisa, która bez słowa krzątała się po pokoju też postawiła na minimalizm.
Kiedy obie dziewczyny były już prawie gotowe, ktoś zapukał do drzwi. Lilian znieruchomiała, bojąc się, że to Kelly. Elisabeth, natomiast natychmiast utkwiła wzrok w drzwiach, które z cichym skrzypieniem uchyliły się.
Panna White odetchnęła z ulgą, widząc twarz i czerwone włosy Eny.
— Mogę?
— Jasne, wejdź — powiedziała Lisa.
Ena przekroczyła próg i powoli przeszła przez pokój, by usiąść na łóżku Lily.
— Widziałam Kelly — odezwała się czerwonowłosa. — Jest zła, ale w końcu jej przejdzie.
Tylko, że Kelly w dużej mierze ma rację powiedziała Lilian.
— Ale jej złość niczego nie zmieni. Dziewczyny! W każdej sytuacji są pozytywne i negatywne strony. Może w końcu uda nam się powstrzymać wilkołaki. Ellen na pewno bez większych przeszkód dotrze do drzewa. Oj, nie martwicie się już tak! — mówiła, zrywając się z łóżka. — Może tego była nam trzeba. Działania!
— Wiesz co się stanie, jeśli coś pójdzie nie tak? — zapytała cicho panna White.
— Przecież wiedziałaś czym to grozi, prawda? Musiałaś jednak dostrzec też zalety. Nie można wszystkiego widzieć w czarnych barwach.
— Ena ma rację — powiedziała Lisa. — Jesteśmy strażniczkami, mamy niezwykłe zdolności i chcemy dobrze. Uda nam się. Musimy tylko współpracować.
No właśnie. Współpracować pomyślała Lily.
— Zejdźmy na dół, bo pewnie za chwilę będziemy musiały ruszać.
***
Nie tylko strażniczki szykowały się do drogi. Robili to także Jasmine i Evan. Właściwie to wszystko już było gotowe. Ognisko zgaszone, namiot złożony, rzeczy spakowane. Trzeba było tylko spojrzeć na mapę.
— Tędy — powiedział wilkołak, wskazując na kilka klonów.
Jas już pogodziła się z tym, że to właśnie Evan określa kierunek ich drogi. Przez wspólnie spędzony czas nie rozmawiali o sobie zbyt wiele, a Jasmine czuła się głupio, wypytując chłopaka o jego prywatne sprawy. Chociaż, z drugiej strony była strasznie ciekawa jak wygląda życie wilkołaka.
— To najdziwniejszy las jaki kiedykolwiek widziałam — powiedziała strażniczka, próbując jakoś zacząć rozmowę i przy okazji dzieląc się swoim wcześniejszym spostrzeżeniem.
— To prawda. Znajdzie się tu mnóstwo różnych gatunków roślin i zwierząt. Niesamowita mieszanka, niespotykana nigdzie indziej.
— Dotarłeś kiedykolwiek aż tu?
— Nie. Wilkołaki nie zapuszczają się w tą część lasu.
— Dlaczego?
— Sam nie wiem — mruknął. — Ten las jest ogromny, a ja jakoś nie czułem potrzeby przeczesania go centymetr po centymetrze.
— Mogę cię o coś zapytać?
— Ciągle mnie o coś pytasz, więc niby czemu teraz potrzebujesz pozwolenia?
Jasmine przyjrzała się uważnie twarzy Evana. Mimo, że najczęściej próbował być dla niej miły, dziewczyna dostrzegała w nim coś zwierzęcego. To „coś” kryło się w jego oczach, ruchach, a nawet w głosie. Przed oczami pojawiło jej się wspomnienie z ich kłótni, kiedy to poleciało kilka gałęzi i kamieni. Przez te kilka sekund widziała w nim prawdziwego wilkołaka.
— Nie chcę cię zdenerwować ani wyjść na wścibską. Po prostu jestem ciekawa. Jak to jest być wilkołakiem? Jak to wszystko wygląda? Czy naprawdę jesteście aż tacy... straszni?
Evan zmarszczył brwi i odezwał się dopiero po kilku minutach.
— Za bardzo nie wiem, co mam ci powiedzieć. Dla mnie bycie wilkołakiem to już coś normalnego. To tak jakbym spytał cię jak to jest być strażniczką. Nie da się tego prosto zdefiniować. Chcesz wiedzieć czy naprawdę jesteśmy tacy straszni. Odpowiedź znów nie jest łatwa. Z wilkołakami jest tak jak z normalnymi ludźmi.
— Są ci dobrzy i ci źli?
Evan pokręcił głową i powiedział:
— Nikt nie jest do końca dobry i do końca zły. Tacy nie istnieją. Moja mama zawsze powtarzała, że najważniejsze jest to co robimy, a nie to kim jesteśmy.
Jasmine przez chwilę milczała, próbując uporządkować sobie w głowie to, co powiedział Evan. Chłopak miał dużo racji. Nie można sobie wybrać swojego wyglądu czy rodziców, ale to od człowieka zależy jak postępuje.
— Twoja mama jest wilkołakiem? — zapytała w końcu Jas. Zawsze się zastanawiała czy kobieta też może być wilkołakiem.
— Nie — odpowiedział z uśmiechem Evan, ale po chwili na jego twarzy pojawił się smutek. — Żadna kobieta nigdy nie była i nie będzie wilkołakiem. To przekleństwo dotyczy tylko mężczyzn, choć kobiety nie raz przez to cierpią.
— Chyba nie rozumiem. Co masz na myśli?
— Mam na myśli kobietę zakochaną w wilkołaku albo kobietę, którą wilkołak wykorzystał do urodzenia mu potomka.
Jasmine zatrzymała się nagle. Z niewiadomych przyczyn zwrot „kobietę, którą wilkołak wykorzystał do urodzenia mu potomka” skojarzył jej się z gwałtem. Przed oczami pojawiła jej się wizja ciemnego lasu, zapłakanej dziewczyny i twarzy jakiegoś obrzydliwego, brodatego wilkołaka. Jas potrząsnęła głową, starając się pozbyć z niej tych dziwnych obrazów. Poczuła, że robi jej się niedobrze i natychmiast wsparła się o pień drzewa.
— Dobrze się czujesz? — zapytał Evan, podchodząc do strażniczki. — Zbladłaś.
Kiedy wilkołak znalazł się na tyle blisko, by dotknąć jej, wyciągając rękę, Jas ogarną niepokój. Przed oczami znów miała przerażoną i zapłakaną dziewczynę.
Evan spojrzał w niebieskie oczy Jasmine i dostrzegł w nich lęk. Co ją tak przestraszyło? Wilkołak delikatnie dotknął jej ramienia. Chciał ją jakoś podnieść na duchu albo chociaż zrozumieć co wywołało u niej strach. Co on takiego powiedział?
Jasmine czując dotyk Evana natychmiast się spięła i starała odsunąć. Chłopak zauważył to i cofnął rękę oraz zapewnił większy dystans między nimi.
— Boisz się mnie? — zapytał zdziwiony.
Wilkołak nie sądził, że to on może być powodem tego lęku w jej oczach. Wydawało mu się, że chociaż trochę przekonał ją do siebie. Czyżby się mylił, a za jej niechęcią do niego stał strach?
— W jaki sposób wilkołaki wykorzystują kobietę, by ta im urodziła potomka? Co miałeś na myśli, mówiąc to?
A więc o to jej chodziło — pomyślał Evan. — Boi się, że wilkołaki zmuszają kobiety do...
Chłopak przez chwilę zastanawiał się co jej odpowiedzieć. Jak jej jeszcze bardziej nie przerazić? To o czym myślała strażniczka wiele nie odbiegało od rzeczywistości. Evan pomyślał o swoim zabitym przyjacielu Brianie. Jego matka została porwana. Gdyby nie ojciec Briana, chłopak wcale, by się nie narodził. Porywania i gwałty zdarzały się i to nierzadko. Tylko co on ma powiedzieć strażniczce?
Jasmine nie ruszyła się z miejsca, ciągle czekając na odpowiedź.
— Chcesz wiedzieć czy zdarza się, że wilkołak zmusza kobietę do współżycia?
Jas skinęła głową.
— Wilkołaka można spłodzić tylko i wyłącznie w czasie pełni księżyca, ale odpowiedź na twoje pytanie brzmi... tak.
Serce Jasmine zabiło szybciej. Las, zapłakana dziewczyna, wilkołak... to wszystko mogło się zdarzyć.
— A twoja mama? — zapytała Jas.
Pewnie to nie było zbyt taktowne ani odpowiednie pytanie, ale dziewczyna chciała znać na nie odpowiedź.
— Ona należała do pierwszej kategorii kobiet. Zakochała się.
Jasmine odrobinę ulżyło. Oderwała się w końcu od drzewa i zdołała ruszyć dalej.
— Jak się nazywa?
— Gwen. Była wspaniała.
— Była? To znaczy, że...
— Że już nie żyje — dokończył Evan.
— Przykro mi — powiedziała Jasmine, czując się bardzo głupio, że weszła z butami w życie chłopaka i do tego sprawiła mu przykrość. Czasami jej ciekawska natura przekraczała wszystkie granice.
— To było dawno. Miałem, wtedy osiem lat.
Strażniczka spuściła głowę. Wilkołak pomyślał, że pewnie czuje się winna. Już miał się odezwać, gdy wydało mu się, że usłyszał ciche: przynajmniej ją poznałeś. Naprawdę to powiedziała czy jego zmysły płatały mu figle?




Jak widzicie wyżej pojawił się nowy rozdział. Szczerze mówiąc poprawiałam go nie raz i dalej nie jestem w 100% z niego zadowolona. Kolejny rozdział już się pisze i mam nadzieję, że wkrótce go skończę. 
Mam do Was pytanie moi drodzy czytelnicy: Jak Wy widzicie strażniczki? Chodzi mi o ich postępowanie i wywiązywanie się ze swoich obowiązków. 
Właśnie jestem w fazie przemyślanina całej historii i ciekawi mnie Wasze zdanie.