czwartek, 29 sierpnia 2013

30. Zdradzić strażniczki czy przyjaciółkę?

Jasmine szła kilka kroków przed Evanem, nie dając mu prowadzić. Dalej nie darzyła go zaufaniem. Owszem, wydawał się sympatyczny, ale to nic nie znaczyło. Wciąż mógł ją oszukać. Jas obejrzała się za siebie. Wilkołak nie wyglądał na zmęczonego. Z łatwością przedzierał się przez dziką roślinność i czasami pomagał w tym Jasmine. Dziewczyna wciąż starała pokazać swoją niezależność i siłę, dlatego większość tych prób pomocy, kończyła się słowami: poradzę sobie.
Teraz jednak nie mogła tak powiedzieć. Jasmine weszła w jakieś gęste krzaki i jej noga zaplątała się między pędami zielonej, złośliwej rośliny, która za nic nie chciała jej puścić. Strażniczka szarpnęła mocno, ale tylko poczuła szorstką łodygę, zaciskającą się na kostce.
Evan zobaczył, że dziewczyna ma mały problem z wydostaniem się z zarośli. On takiego problemu nie miał. Znał ten las i jego roślinność wystarczająco dobrze, by czuć się tu jak w domu. Wiedział ja chodzić, by nie wplątać się w żadne sidła.
— Mówiłem, żeby tędy nie iść. Mogliśmy ominąć tą część i pójść inną drogą.
— Wybacz, ale ta droga jest na mapie — warknęła Jas, wciąż starając się uwolnić.
— A zastanawiałaś się czemu ta mapa pokazuje właśnie takie drogi? Bo mnie wydaje się, żeby utrudnić dotarcie do drzewa — powiedział Evan, schylając się, by Jas uwolnić jej nogę.
Strażniczka poruszyła się niespokojnie, kiedy poczuła dotyk męskiej ręki na swojej kostce.
Sama się w to wplątałam i sama się wyplątam — mruknęła, kucając.
Nagle Jasmine znalazła się wyjątkowo blisko Evana. Ich twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Czuła jego zapach. Mieszanka piżma z żywicą, cytrusami i czymś jeszcze. Przez chwilę zastygła w bezruchu, zastanawiając się, co to może być jeszcze za zapach.
Jesteś wolna — powiedział Evan i podniósł wzrok na strażniczkę.
Wyglądała na nieobecną. Dopiero, gdy dotarły do jej świadomości przed chwilą wypowiedziane słowa, ocknęła się z zamyślenia. Przez sekundę ich spojrzenia się skrzyżowały i serca zabiły w zgodnym rytmie, ale gdy ta sekunda dobiegła końca, oboje rozejrzeli się nieprzytomnie dookoła. Wstali i ruszyli w milczeniu dalej jakby ten krótki, niezwykły moment nigdy nie zaistniał.
***
Elizabeth zajrzała do pokoju mamy i zobaczyła jak jej rodzicielka układa ubrania w szafie.
— Mamo…
— Elizabeth kochanie, wejdź — powiedziała z uśmiechem Katherine.
Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi i spojrzała na bluzkę, którą jej mama trzymała w ręce.
— Robisz porządki?
— Kiedyś trzeba, a poza tym i tak nie mam nic do roboty. Od ostatniego najścia wilkołaki są całkiem spokojne.
— Myślisz, że już nie zaatakują? — zapytała Lis, w ogóle w to nie wierząc.
— Pewnie jeszcze nie raz spróbują się tutaj dostać, ale to się, im nie uda. Wszystkie wejścia zostały zamknięte, strażniczki ostrzeżone no i mamy Lily, a właściwie Pholomene.
To było w stylu Katherine Kacey Red. Optymistyczne myślenie, ufność w najbliższych i przyjaciół oraz używanie oficjalnych imion. To pierwsze pomagało przetrwać wszystkie czarne godziny w jej życiu. Drugie nie raz sprawiało, że płakała w nocy, zawiedziona czyimś zachowaniem. A to ostatnie odnosiło się tylko do Lis i jej przyjaciółek. Po prostu do tych imion się przyzwyczaiła.
Elizabeth pokręciła głową i powiodła wzrokiem po jasnożółtych ścianach, małym, zasłanym błękitną pościelą łóżku i starej komodzie, stojącej obok dębowej szafy, której teraz drzwiczki zamykała jej mama.
— Czy jest coś o czym chciałaś mi powiedzieć? — zapytała Katherine, ponownie spoglądając na córkę. Dobrze ją znała i wydawało jej się, że Lis coś dręczy.
Lisa przez chwilę milczała, wahając się nad słusznością swojej decyzji. Jakie będą skutki, kiedy wszystko powie? Może ocalić drzewo. Ale czy nie jest już za późno? Może stracić przyjaciółki. Ale czy już ich nie straciła? W którą stronę przechyli się szala? Co trzeba poświęcić? Jakiego dokonać wyboru? Czy Lily przewidziała co nastąpi?
— Tak, muszę ci coś powiedzieć.
Zdecydowała. Pierwszy krok zrobiony. Teraz tylko trzeba to pociągnąć do końca. Przecież robi dobrze.
— To chyba ważna sprawa — powiedziała pani Red. — Chodź usiądziemy.
Obie kobiety podeszły do prostokątnego stolika, stojącego pod oknem. Elizabeth zajęła miejsce, z którego mogła obserwować to, co dzieje się za szybą, a Katherine usiadła po jej prawej stronie i pochyliła się w kierunku córki.
— Co się dzieje skarbie? — zapytała, uśmiechając się ciepło.
Lisa poprawiła kremowy obrus i spojrzała na mamę. Wokół jej brązowych oczu powstawały małe zmarszczki, kiedy tak patrzyła na nią w skupieniu. Długie, kasztanowe włosy wyjątkowo dziś rozpuściła. A na matczynych ustach wciąż malował się delikatny, zachęcający uśmiech. Wyglądała na młodszą niż w rzeczywistości była.
Ludzie pewnie myśleli, że wcześnie zaszła w ciąże i to dlatego ma już pełnoletnią córkę albo sądzili, że poddała się operacji plastycznej lub znalazła jakąś dietę cud. Prawda kryła się w genach i tym kim była.
— Jeśli masz jakieś kłopoty to wiedz, że postaram ci się pomóc.
— Wiem mamo, ale to nie do końca chodzi o mnie — zaczęła Elizabeth.
— To w takim razie… — Katherine nie dokończyła pytania, bo w pokoju rozbrzmiał dźwięk dzwonka. — Daj mi chwilę Lis.
Pani Red wstała od stołu i podeszła do małego stoliczka, znajdującego się tuż przy łóżku. Na jego blacie leżała mała, czarna komórka. Kobieta podniosła ją i powiedziała do córki:
— Dzwoni tata Jasmine.
Elizabeth siedziała nieruchomo, zastanawiając się, co takiego mogło się stać.
— Will? — odezwała się Katherine, odpierając telefon.
— Tak, to ja. Chodzi mi o Jas. Nie chce wyjść na histeryka, ale ostatnio do mnie nie dzwoni. Trochę się martwię. Czy u Jasmine wszystko w porządku?
— Oczywiście, Will — powiedziała uspokajająco pani Red. — Gdyby coś było nie tak natychmiast bym cię powiadomiła. Co prawda nie wiem czemu do ciebie nie dzwoni, ale… Poczekaj. Chyba jednak wiem. Wczoraj mówiła, że jej się telefon psuje. To pewnie dlatego.
— Aha. Nie, no to dobrze. Ale wiesz. Nie dzwoniła tyle i zaczynałem się o nią martwić. Wolałem się upewnić.
— Daj spokój. Doskonale cię rozumiem. To w końcu twoja córka.
— Jeszcze jedno, Kath. Nie ma jej gdzieś w pobliżu? Chciałbym z nią przez chwilę porozmawiać.
— Porozmawiać… — powtórzyła Katherine i zerknęła na Lis, ale ta tylko pokręciła głową. — Eee… Nie ma jej. Pojechała z Lisą do miasta na zakupy. Nawet nie wiesz jak tu jest trudno dostać się do jakiegoś sklepu. Przynajmniej godzina drogi. I to w jedną stronę. Ale oczywiście powiem Jasmine jak wróci, że dzwoniłeś.
— Dziękuję.
— Nie ma za co i nie martw się o nią. Jas jest całkowicie bezpieczna.
— Tak, tak. Wiem. Do widzenia Kath.
— Do widzenia.
Katherine odłożyła telefon i podeszła do stołu, przy którym siedziała jej córka.
— Nie wiesz co się dzieje z Jas? Powinna zadzwonić do ojca i go trochę uspokoić.
— Masz rację. I wiesz co? Pójdę i jej poszukam — powiedziała Elizabeth, zrywając się z miejsca.
— A co z naszą rozmową? — zawołała za nią kobieta.
Lisa stanęła w drzwiach i spojrzała na matkę. Zrozumiała, że powinna posłuchać Lily i jeszcze poczekać. Czasem kłamstwo bywało lepsze od prawdy. A co, jeśli wyjdzie na jaw? Strażniczki i tak się dowiedzą, ale jeszcze nie teraz. Jasmine przecież była jej przyjaciółką i mimo wszystko nadal nią pozostanie. Powinna jej pomóc. Teraz tylko musiała coś wymyślić. Coś przekonywującego. Coś o czym jej mama nie chciałaby rozmawiać.
— Właściwie — zaczęła Lis, z powrotem zamykając za sobą drzwi — to chciałam porozmawiać o moim ojcu.
Z twarzy Katherine odpłynęła krew. Kobieta podtrzymując się drżącą ręką stołu powoli usiadła na krześle.
Elizabeth poczuła wyrzuty sumienia, że poruszyła ten temat. Jej mama opowiedziała całą historię związaną z Peterem tylko raz i nigdy nie chciała do niej wracać. Lis zresztą nie nalegała.
— Chciałam z tobą, o nim porozmawiać, ale już nie chcę.
Dziewczyna odwróciła się i otworzyła drzwi.
— Przepraszam mamo — powiedziała jeszcze za nim wyszła z pokoju.
***
W lesie robiło się coraz ciemniej i chłodniej. Zmęczenie dawało się Jas we znaki. Niedługo będzie trzeba się zatrzymać. Ale gdzie?
Jasmine wyjęła mapę i przysunęła ją bliżej twarzy. Musiała wytężyć wzrok, by dostrzec to, co na niej narysowała.
— Może ja zerknę? — zaproponował Evan. — Mam lepszy wzrok i rozeznanie w tym lesie.
— To, że jesteś wilkołakiem wcale nie znaczy, że się na wszystkim lepiej znasz — powiedziała Jas, obrzucając chłopaka poirytowanym spojrzeniem.
— Dalej mi nie ufasz, prawda?
— A dziwisz się? Znamy się, zaledwie jeden dzień. Nie wiem jak ty, ale ja nie obdarzam ludzi zaufaniem ot tak.
— No cóż… teraz gramy w jednej drużynie, więc odrobina zaufania się przyda. Mnie też zależy, żeby oni nie dostali zakazanych jabłek. Mamy wspólny interes. Kiedy to do ciebie dotrze?! — zdenerwował się Evan.
Jasmine przez chwilę patrzyła na niego z otwartymi ustami. Jego oczy lśniły dziko, głos stał się niższy i groźniejszy, a dłonie zacisnęły się w pięści. To był prawdziwy wilkołak.
Strażniczka w milczeniu podała mapę chłopakowi, a ten uważnie ją przestudiował.
— Tędy — mruknął, kierując się na wschód. — Za jeziorem jest mała polanka. Tam rozbijemy namiot.

— Za jakim jeziorem? 


          Za wszelkie niedociągnięcia techniczne przepraszam, ale blogger chyba się na mnie obraził i nie chce współpracować. 
          EDTI: Spróbowałam poprawić wygląd tekstu. Mam nadzieję, że teraz wygląda on lepiej. 



niedziela, 18 sierpnia 2013

29. Przyjaciółka? A co, to znaczy?

Lilian siedziała sama w swoim pokoju, ciągle zapatrując się w zdjęcie w ramce, które stało na jej nocnym stoliku. Były na nim wszystkie cztery. Ona, Elizabeth, Jasmine i Meggan. Najlepsze przyjaciółki. Zdjęcie zrobiła mama Lis jakieś cztery lata temu. Lily uśmiechnęła się na wspomnienie tego dnia.
To było tuż po zakończeniu roku. Wszystkie cztery siedziały w ogrodzie pani Red i piły oranżadę. Wtedy jeszcze nic nie wiedziały o strażniczkach. Wtedy jeszcze nie wiedziały co czeka je za kilka lat. Wtedy jeszcze nic nie wiedziały o swoim przyszłym życiu. Wtedy nawet wyglądały inaczej.
Jasmine miała krótsze włosy, ledwo siadające ramion. Elizabeth nie miała na swojej twarzy ani grama makijażu, co teraz było dla niej niewyobrażalne. Meggan jeszcze nosiła okulary, a Lily miała znienawidzony przez nastolatki trądzik. Aż śmiać się chciało, ile się od tego czasu zmieniło.
Właśnie co z Meggan? Lilian miała do niej zadzwonić już tyle razy i wciąż wypadało jej coś ważniejszego. Wilkołaki, włamanie do chaty, mapa, wizje, samobójcze plany Jas i teraz jej list. Tyle się działo. Praktycznie zapomniała o przyjaciółce, która nawet nie miała pojęcia, gdzie Lily się znajduje i co ma zrobić. Przyjaciółce, która jeszcze przed zakończeniem roku przeżywała miłosny zawód. Czy nie powinna zapytać co u niej? Jak się trzyma? Jak mijają jej wakacje? Dzwoniła do Marka, a do Meggan nie. Była beznadziejną przyjaciółką. Chyba czas to zmienić.
Panna White  wstała z łóżka i zaczęła szukać w szufladzie swojej komórki. Szybko ją znalazła.
Niedługo znów będę musiała ją naładować — pomyślała, patrząc na jedną kreskę baterii.
Z westchnieniem z powrotem usiadła na łóżku i odblokowała telefon. W spisie połączeń znalazła numer do Meg. Już miała nacisnąć odpowiedni klawisz, gdy do pokoju wpadła Elizabeth.
Lily odrobinę zdziwiła się jej ubiorem. Lisa miała na sobie jasnozieloną sukienkę, beżowe sandały, biały szal, a jej głowę zdobiły duże okulary przeciwsłoneczne. Gdzie się tak mogła wybierać, a raczej skąd wróciła? Odpowiedź dla Lily była prosta.
— Opuściłaś chatę — oskarżyła przyjaciółkę, która szybko przemierzyła pokój i stanęła naprzeciwko niej.
— No i co z tego? Nikt mnie nie widział, ale ja za to coś widziałam.
Owszem, Lisa coś widziała i to coś tak wyprowadziło ją z równowagi, że nawet się nie przebrała. Wpadła do domu transportowała się prosto do chaty i przybiegła do pokoju, by poinformować Lily o swoich obserwacjach.
— Może i nie, ale reszcie strażniczek się to może nie spodobać. Wiesz jak jest. Nie możemy wciąż przemykać się do… do… — Lily nawet nie wiedziała jak nazwać miejsce, gdzie były teraz, a jak nazwać miejsce, gdzie zazwyczaj mieszkały.
— Do domu? Do naszego świata? Świata zwykłych ludzi? — odezwała się Lisa. — Tom dzisiaj wyszedł ze szpitala i chciałam go zobaczyć. I spokojnie nie widział mnie. Obserwowałam go z daleka.
To ostatnie zdanie jakoś dziwnie przygnębiło obie dziewczyny. Wiedziały, że ich życie już nigdy nie będzie normalne. A założenie rodziny? Czy którakolwiek strażniczka miała normalną, pełną i kochającą rodzinę? Odpowiedź brzmiała: nie.
Jasmine nie miała mamy, Lily – rodziców, Lisa – taty, a z tego co wiedziały Ena także wychowywała się bez ojca, Tullia i Nora spędziły swoje dzieciństwo w domu dziecka, rodzice Seren ją zostawili i dziewczyną zajęła się ciotka, Hilde uciekła od ojca alkoholika tuż przed osiemnastymi urodzinami, natomiast mama Kelly podobno zginęła w walce z wilkołakiem.
Ktoś mógłby uznać to za przypadek albo złe zrządzenie losu. Zresztą czy większość z tych rzeczy nie dotykała też zwykłych ludzi? Jednak strażniczki nie miały złudzeń. Były doświadczane już od samego początku. To były próby ich wytrzymałości psychicznej i charakteru, bo przecież strażniczka nie może się poddać, załamać. One muszą walczyć do końca. Każda z nich jest wyjątkowa, ma dar, ale każda też będzie musiała, za to płacić do końca życia.
— Co z Tomem? — spytała w końcu Lily.
— Wyglądał już dobrze.
— Cieszę się — uśmiechnęła się Lilian. — A co takiego ważnego jeszcze widziałaś?
Przygnębienie na twarzy Lis zmieniło się w coś innego. Dziewczyna była teraz podekscytowana, zmieszana i zdenerwowana za razem.
— Widziałam Meggan — powiedziała.
— Naprawdę? — W głosie Lily słychać było zarówno radość jak i zaskoczenie.
— Gdzie ją widziałaś? Czy ona…
— Niedaleko szpitala i nie martw się, ona mnie nie widziała.
— Ciekawe co u niej. Wiesz, że miałam do niej zadzwonić — powiedziała White, zerkając na telefon, który wciąż trzymała w dłoniach.
— Nie była sama — odezwała się niespodziewanie Elizabeth.
Lily podniosła na nią zdziwione spojrzenie. Głos przyjaciółki mówił, że powinna się zaniepokoić, ogłoszonym przed chwilą faktem.
— Była z Jackiem.
— Przecież są przyjaciółmi. To chyba nic dziwnego, że się spotkali — Lily nie rozumiała oskarżycielskiego tonu Lis.
— Jasne, że są, ale oni nie tylko ze sobą rozmawiali. Przytulali się.
— To przecież nie musi oznaczać, że oni… Całowali się?
— Tego nie widziałam, ale mówię ci, że coś między nimi jest. Może i się przyjaźnią, ale z którą jeszcze dziewczyną Jack się przytulał? No oprócz Jas. Z tobą? Bo ze mną nie. Chyba, że przy składaniu życzeń urodzinowych.
Elizabeth miała rację. Jack nie „lepił się” do każdej dziewczyny, przy byle okazji.
— Niech ci będzie. Teraz to już na pewno powinnam zadzwonić do Meg i z nią pogadać.
Lilian wstała z łóżka i podeszła do okna. Lisa stanęła za nią.
— Włącz na głośnomówiący. Też chcę to słyszeć.
— Dobrze, ale pamiętaj…
— W porządku będę siedziała cicho, ale jak moje przypuszczenia okażą się prawdą to, co zrobimy? Co z Jas?
Lily odwróciła się słysząc imię ich przyjaciółki.
— Ona powinna wiedzieć — wyszeptała Lisa.
Lilian nie odezwała się ani słowem. Elizabeth tez powinna o czymś wiedzieć. Tylko jak jej to powiedzieć?
— Najpierw porozmawiajmy z Meg — zdecydowała, wciskając klawisz i odwracając się w kierunku okna.
Meggan odebrała po dwóch sygnałach.
— Lily? No, nareszcie dzwonisz. Pewnie nie miałaś zasięgu? Co u ciebie? Kiedy wracasz?
— Cześć Meggan. Tak, tak miałam kłopoty z zasięgiem — skłamała, ale zaraz poczuła palący wstyd i wyrzuty sumienia. — U mnie wszystko w porządku. Odpoczywam i jeszcze nie wiem, kiedy wrócę. A co u ciebie?
— Bywało lepiej, ale nie jest źle. — W głosie Meggan pobrzmiewał smutek.
— Co się dzieje Meg?
— Mark i Nathan wciąż się kłócą. Naprawdę mam tego dość. A ja ostatnio widziałam Nathana z Nicole. Oni są razem. Uwierzysz? Myślałam, że z Nathanem to już przeszłość, że mi przeszło, ale kiedy ostatnio go widziałam… I do tego Jack.
— Co z nim? — Kiedy tylko Lily o to zapytała, Elizabeth przysunęła się bliżej.
— Jack jest rozdarty między Markiem a Nathanem. Nie wie, co robić, a poza tym Jas się ostatnio do niego nie odzywa. Zresztą do mnie też. Co z nią?
— Pewnie ma problem z telefonem. Kiedy dzwoniła do mnie ostatnio narzekała, że się psuje. — To rzecz jasna było kolejne kłamstwo.
— Aha… A co z Lis? Dzwoniła do mnie, ale to było już jakiś czas temu.
— Ze mną też się ostatnio nie kontaktowała.
Bzdura, bzdura, bzdura.
— A wiesz, że Tom miał wypadek i trafił do szpitala?
— Naprawdę? Nic mu nie jest? —Lily starała się, by w jej głosie można było wyczuć niedowierzanie i niepokój.
— Tak, ale spokojnie już wyszedł. Właściwie to dziś. Widziałam go przez chwilę.
— Tak?
— Aha. Spotkałam się z Jackiem. Gadaliśmy i przechodziliśmy akurat w pobliżu szpitala. Coś te wakacje są pechowe. Najpierw ja, Nathan i Mark, później wypadek Toma, a dzisiaj dowiedziałam się, że mama Jacka straciła prace. Szkoda, że Jas tu nie ma. Może Jack przestałby się tak zamartwiać. Gdyby udało ci się z nią skontaktować to powiedz jej, by do niego zadzwoniła.
— Jasne jak tylko będę mogła z nią porozmawiać.
— To dobrze. Słuchaj ja muszę już kończyć. Trzymaj się Lily.
— Ty też Meg.
Lilian rozłączyła się,  położyła telefon na parapecie i odwróciła się do Elizabeth.
— Słyszałaś?
— Tak. Wygląda na to, że trochę się pomyliłam — odpowiedziała Lisa, patrząc Lily w oczy. Właściwie cieszyła się, że wszystko okazało się jej wymysłem. — Ale dalej myślę, że powinnyśmy porozmawiać z Jas. Jack ma kłopoty, a wsparcie Jasmine może, chociaż trochę mu pomoże.
Lily nie odezwała się ani słowem, tylko sięgnęła po komórkę, stając plecami do Lis. Chciała odwlec w czasie chwilę, w której będzie musiała porozmawiać z Lis o Jas.
Elizabeth czekała na to, co powie Lily, ale ta wzięła tylko telefon, minęła przyjaciółkę, otworzyła szufladę nocnego stolika i schowała tam komórkę.  Później usiadła na łóżku, ale zaraz wstała i zaczęła nerwowo przechadzać się w te i z powrotem.
— Co się stało? O co chodzi? — dopytywała się zaniepokojona Lisa.
Lilian zrobiła jeszcze kilka kroków i zatrzymała się, stając na środku pokoju. Przeczesała palcami włosy i spojrzała na przyjaciółkę z niepewnością i poczuciem winy.
— Muszę si coś powiedzieć — powiedziała cicho.
Słysząc to Elizabeth podeszła do Lily, złapała ją za rękę i przyprowadziła do łóżka. Wolała tą rewelację usłyszeć na siedząco.
— Teraz mów co się stało?
Panna White otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Już chciała się podnieść i znów zacząć krążyć po pokoju, ale została powstrzymana przez Lis.
— Lily mów mi do jasnej cholery co się stało!
— Ale nie wiem jak — jęknęła, ukrywając twarz w dłoniach.
— Najlepiej od początku.
Lilian opuściła ręce i podniosła głowę. Jeszcze jeden głęboki wdech i zaczęła mówić.
Opowieść nie była zbyt długa. Elizabeth znała jej początek, ale z pewnością nie spodziewała się tego co nastąpiło później.
— Jak to poszła dowiedzieć się kim jest ta tajemnicza kobieta?! — krzyknęła Lisa, zrywając się z łóżka.
— Mów trochę ciszej, dobrze? A poza tym obie wiedziałyśmy, że Jas nie popuści i zrobi to, co zamierzała — powiedziała Lily, starając się brzmieć spokojnie, ale zdawała sobie sprawę, że najgorsze jeszcze przed nią.
— Wiedziałyśmy? — wysyczała Elizabeth. — Ty wszystko wiedziałaś. Mnie powiedziałyście tyle co nic, a i to musiałam od was wyciągać. Kiedy wyruszyła?
— W nocy.
— No jasne. Pewnie zdążyłaś się nawet z nią pożegnać, co?
— Jas chciała wymknąć się niepostrzeżenie. Nie powiedziała mi dokładnie kiedy zamierza wyruszyć.
— Ale ty oczywiście przewidziałaś, kiedy to się stanie, prawda?
Lily milczała. Widziała, że Elizabeth jest wściekła, ale nie wiedziała co ma powiedzieć lub zrobić, by to zmienić.
 To była prawda. Lisa była zła na przyjaciółki, że ponownie dowiaduje się ostatnia. Była rozczarowana i zawiedziona tym, że jej nie zaufały. Kiedyś mówiły sobie o wszystkim. Najwyraźniej już to się zmieniło.
— Dlaczego jej nie zatrzymałaś? — zapytała zdenerwowana.
— Jest uparta. Obie jesteście. Ty też mnie nie słuchałaś! — Teraz i Lily zerwała się z łóżka. — Wiecie, że widzę przyszłość, wiecie, że się o was martwię, że chcę dobrze, ale mnie nie słuchacie. Ty też postanowiłaś nikomu nie mówiąc odwiedzić Toma. Zastanawiałaś się co by było, gdyby ktoś znajomy cię zauważył? Oficjalnie jesteś na farmie, daleko stąd, zapomniałaś?
— To co innego. Tom był w szpitalu, martwiłam się — wykłócała się Lisa.
— A Jas martwi się, że jej możliwie żyjąca matka albo ciotka zbratała się z wilkołakami i chce dostać się do drzewa.
— A ciekawe jak ona ją odnajdzie? — zapytała Red, krzyżując ręce na piersi.
Lily nie odpowiedziała jej tylko wyjęła z kieszeni kartkę papieru i podała przyjaciółce.
— Przeczytaj to — poleciła.
Elizabeth czytała raz i drugi aż w końcu dotarło do niej co zrobiła Jasmine. I co ma zrobić Lily. Jej palce same zgniotły list. Kulka papieru przeleciała Lilian obok głowy, spadając za łóżko.
— Ona oszalała — wyszeptała Lisa zdenerwowanym głosem. — Całkiem oszalała.
— Też tak myślałam, ale…
— Ale co? Czy ty nic nie rozumiesz?! Ona naraziła nas wszystkich. Wiesz co będzie jak się dowie reszta strażniczek? Co ja mówię?! Wiesz co będzie jak jej się nie uda? Wystarczy, że zabłądzi, zgubi mapę albo dorwą ją wilkołaki.
— Uspokój się Lis — powiedziała Lily, ale sama zaczęła się też denerwować.
— A co, jeśli wilki dorwą ją i nie przyjdą tu po mapę? Co jeśli się spóźnimy i nie uda nam się ocalić drzewa? Wiesz jakie będą konsekwencje?
— Myślałam nad tym, ale już jest za późno, by coś zmienić.
— Nie jest za późno. Mamy mapę, a nawet dwie. Wiemy, że Jas zmierza do drzewa. Możemy ją odnaleźć i sprowadzić tutaj, zanim będzie za późno.
— Nie możemy iść. Zniknięcie Jasmine trudno ukryć, a co dopiero nas.
— Nic nie będziemy ukrywać. I tak musiałabyś, im wszystko powiedzieć. Dlaczego nie zrobić tego teraz? Może uda się… — Elizabeth mówiła i jednocześnie zbliżała się coraz bardziej do drzwi.
Lily nie mogła pozwolić, by plan Jasmine wyszedł na jaw. Jeszcze nie teraz. Złapała Lis za ramię i pociągnęła w głąb pokoju.
— Nic, im nie powiemy. To jeszcze nie odpowiednia chwila.  Obiecałam Jas, że jej pomogę.
— Ale ja nic nie obiecywałam. I zapominasz, że naszym obowiązkiem jest ochrona drzewa. Jesteśmy strażniczkami i nie możemy dopuścić, by było ono zagrożone, choćby w najmniejszym stopniu.
— A ty zapominasz, że Jas jest naszą przyjaciółką.
Elizabeth wyszarpała swoją rękę z uścisku Lily i stanęła przed dziewczyną, patrząc na nią z nieskrywaną złością.
— Przyjaciółką? — prychnęła. — Chyba zapomniałaś, co to znaczy.
— Wiem, że jesteś zła, ale Jas na nas liczy i nie możesz pod wpływem emocji… — urwała Lilian.
Elizabeth nie miała zamiaru słuchać dziewczyny i szybko dotarła do drzwi. White nie zdążyła jej znów zatrzymać i teraz parzyła jak Lis wybiega z pokoju.

piątek, 9 sierpnia 2013

28. List

Lilian obudziła się po ósmej.  Elizabeth jeszcze spała, więc dziewczyna jak najciszej podeszła do szafy, wyjęła z niej jasne jeansy i luźną granatową bluzkę. W łazience po dosyć szybkim doprowadzeniu się do porządku, zeszła na dół do kuchni. Tam znalazła świeżo zaparzona herbatę i jeszcze ciepłe tosty. Przy stole siedziała Tullia, która właśnie kończyła jeść.
— Jeśli chcesz to się częstuj. Ja już nie dam rady — powiedziała, wychodząc.
Lily podziękowała i uśmiechnęła się do strażniczki. Tullia zawsze była dla wszystkich miła i roztaczała wokoło atmosferę ciepła i przyjaźni. Lilian sądziła, że to dlatego, że ma ona dar empatii i nie lubi, gdy ludzie w jej towarzystwie są nieszczęśliwi.
White posmarowała tost dżemem i nalała sobie herbaty do kubka. Wtedy do kuchni weszła jej babcia.
— Witaj kochanie — przywitała się z uśmiechem.
— Cześć babciu. Tosta?
— Dziękuję — powiedziała, nakładając sobie jednego na talerz. — Tullia zrobiła?
— Yhm…
— Zawsze robi więcej niż może zjeść — zaśmiała się — i później wszystkich częstuje. Miła dziewczyna.
Lily szybko przełknęła ostatni kęs i popiła herbatą. Miała dziwne przeczucie, że babcia zaraz zapyta ją o Jas.
— Tak, tak. Tullia jest bardzo sympatyczna — potwierdziła, wstając od stołu i udając się do zlewu.
— Pholomeno — zwróciła się do Lily, używając jej imienia strażniczki.
Lilian nigdy nie przepadała za nim i jak zawsze musiała minąć chwila, gdy zorientowała się, że to do niej mówiono.
— Tak? O co chodzi? — zapytała, odwracając twarz ku starszej strażniczce.
— Kiedy spotkasz Ellen powiedz jej, że chciałabym z nią porozmawiać, dobrze?
Lily natychmiast odwróciła wzrok, odkręciła wodę i zaczęła szorować talerz.
— Dobrze, kiedy tylko ją spotkam.
Po umyciu naczyń, starając się zachować pozory normalności wyszła z kuchni i skierowała się do biblioteki. Miała tam poszukać książki, która była „dla niej ważna”, cokolwiek, by to nie znaczyło.
Chodziła między regałami, zakurzonymi księgami i myślała.
Ważna dla mnie książka. Co jest dla mnie ważne? I skąd Jas miałaby wiedzieć, która to książka, skoro nawet ja tego nie wiem? Hmm… Ważna. Wyjątkowa. Tylko dla mnie? Która książka może być dla mnie ważna.
Już wiedziała. Dla niej ważna jest rodzina, a w tej bibliotece jest książka o jej rodzinie. Nosiła ona tytuł Dzieje rodu White’ów. Lily szybko ją znalazła, bo zaledwie kilka dni temu czytała ją. Możliwe, że Jas miała wizje przeszłości i to widziała.
Dziewczyna, nie namyślając się długo otworzyła opasłą księgę i zaczęła ją przeglądać. W środku rzeczywiście znalazła kopertę z napisem Lily.
Strażniczka, rozejrzawszy się dookoła i upewniwszy się, że w bibliotece nie ma nikogo oprócz niej, otworzyła kopertę, i zaczęła czytać.
Kochana Lily
Jeśli czytasz ten list, to znaczy, że ja wyruszyłam w drogę i prawdopodobnie jestem już daleko stąd. Wiem, że o wiele Cię prosiłam, ale jeszcze o więcej muszę Cię prosić. To co dalej przeczytasz pewnie Ci się nie spodoba, ale od tego wszystko zależy.
Wiem, gzie jest ukryta mapa. I teraz zamierzam zdradzić Ci ten sekret. Otóż mapa ukryta jat w pomieszczeniu pod chatą. Żeby się do niego dostać musisz wejść do schowka. Tam jest dywan, pod nim jest klapa, a w niej otwór. Do jej otwarcia potrzebny jest medalion strażniczek. Kiedy już podniesiesz klapę, zobaczysz schody. Zejdź nimi. Do pomieszczenia zaprowadzi Cię wąski korytarz. A i nie zapomnij wziąć jakiejś świecy, bo tam jest ciemno. Mapa jest w jednej ze szkatuł na stole. Druga szkatuła jest pusta, więc się nie zdziw jak tam nic nie znajdziesz.
Pewnie zastanawiasz się czemu Ci to wszystko mówię. Pamiętasz tę wizję, w której wilkołaki włamują się do chaty i porywają Dallas? Myślę, że to nastąpi, a kiedy już wilkołaki dostaną się do chaty, ty zaprowadzisz jednego z nich do mapy i mu ją dasz. Nie rób tylko tego zbyt chętnie, bo nabierze podejrzeń. I nie bój się,  nie zwariowałam. Może to zapobiegnie porwaniu Dallas. W każdym razie oni muszą mieć mapę i wyruszyć do drzewa, bo i ja tam będę.  Tam mam zamiar spotkać tę tajemniczą kobietę i dowiedzieć się czy nie jesteśmy spokrewnione. To naprawdę bardzo ważne. I nie bój się, nie dam, im tknąć, choćby jednego jabłka.
Kiedy wilkołaki już odejdą, powiesz reszcie strażniczek o moim planie. Przygotowałam dla was kopię mapy i ukryłam w szparze między deskami pod Twoim łóżkiem. Dzięki temu i wy znajdziecie drogę do drzewa i razem powstrzymamy wilkołaki przed zerwaniem jabłek.
Wiem, że to ryzykowne, ale to jedyny sposób, żebym dowiedziała się prawdy i żebyśmy przeszkodziły, im na zawsze w dostaniu tego czego chcą. Wierzę, że mnie nie zawiedziesz i spotkamy się pod zakazanym drzewem. Myślę, że dzięki Twoim zdolnościom dotrzecie tam na czas. A, kiedy już tam będziecie to lepiej przygotujcie się na walkę, bo raczej bez tego się nie obędzie.
Nie martw się o mnie, będę ostrożna. Pozdrów Elizabeth i przekaż, że ją przepraszam. Będzie zła, że nie powiedziałam jej tego co Tobie. I inne strażniczki też przeproś. Nie sądzę, że będą zadowolone z tego co zrobiłam. 
Jas
Lily przeczytała list dwa razy, ale wciąż nie mogła uwierzyć w to, co napisała jej przyjaciółka. Danie mapy wilkołakowi, to dla niej dobry plan? A co, jeśli coś pójdzie nie tak? Co, jeśli Jasmine po drodze coś się stanie? Przecież może zabłądzić, nie mówiąc już o gorszych rzeczach. O czym ona myślała? Jak może tak wszystko narażać? Drzewo, ludzi, świat… Wszystko!
Lilian przemierzała bibliotekę zdenerwowana. Nie mogła wrócić do pokoju, bo możliwe, że Lisa tam była. Najpierw musiała się uspokoić i wszystko sobie poukładać.
Jasmine tu nie ma, więc nie może przemówić jej do rozsądku. Jas wymyśliła plan, głupi plan, który teraz Lily miała pomóc zrealizować. A co z konsekwencjami? Ale teraz jest już za późno. Lilian obiecała, że zrobi wszystko, o co poprosi ją przyjaciółka. Zresztą gra rozpoczęta. Wtedy przypomniała sobie o wizji. To ona da wilkołakowi mapę. Będzie musiała w jakiś sposób zdradzić strażniczki. Czy jest w stanie to zrobić?
Jesteś moją przyjaciółką, ufam ci i tylko ty możesz mi pomóc — zadźwięczały w jej głowie słowa przyjaciółki. — Bez ciebie sobie nie poradzę.
Tak, była do tego zdolna. Dla Jasmine.
***
Jasmine szła, co chwilę zerkając na swojego towarzysza. Mógł sobie mówić co chciał, ale ona mu nie ufała. To dlaczego zgodziła się, by jej towarzyszył? Sama do końca tego nie wiedziała. Może kierował nią strach, że się zgubi albo znajdzie się w niebezpieczeństwie? Dziewczyna nie przyznałby się do tego nigdy, ale przy Evanie czuła się odrobine pewniej, nie była samotna w tym wielkim lesie. A może istniał inny powód jej zgody. Może wyczuła, że chłopak mówi prawdę? Może dostrzegła w nim coś więcej niż wilka? A może nie istniał jeden powód, a kilka?  
— Na pewno nie chcesz pomocy z tym wielkim plecakiem? — zapytał już któryś raz Evan.
Doprawdy nie rozumiał dlaczego strażniczka jest tak uparta i chce to wszystko dźwigać sama.
— Już ci mówiłam, że sobie poradzę — odparła Jas, która postanowiła za wszelką cenę pokazać, że nie jest słaba i wilkołak nie musi się o nią martwić.
Jasmine sądziła, że dochodziło już południe, ale nie była tego pewna, przez wysokie drzewa, zasłaniające prawie całe niebo. Powoli robiła się zmęczona i głodna.
Ani jedno ani drugie nie uszło uwadze Evana. Chłopak widział kropelki potu na jej jasnym czole i słyszał cięższy oddech oraz ciche burczenie w brzuchu.
— Zatrzymajmy się — powiedział.
— Masz dosyć? — zaśmiała się Jas. — Nie dasz rady dalej iść?
— Nie masz pojęcia, ile jestem na nogach — niby to bronił się wilkołak.
— Tak? Tylko przypominam ci, że to ja dźwigam ciężki plecak, a nie ty. I jakbyś chciał wiedzieć to mogę iść jeszcze dalej bez żadnego postoju.
To oczywiście nie była do końca prawda. Jas marzyła, by usiąść, odpocząć i zjeść. Ale chyba mu tego nie powie, prawda?
Evan uśmiechną się lekko. Dla niego było jasne, że kłamała.
— Świetnie. Jak chcesz to możesz iść. Ja trochę odpocznę, zjem i cię dogonię.
— Mam cię zostawić? — zdziwiła się.
— Nie martw się. Nic mi się nie stanie — uśmiechnął się do zaskoczonej strażniczki.
— A co z różnymi niebezpieczeństwami, którymi mnie straszyłeś?
— Wątpię żebyś się przestraszyła. A poza tym chyba nic ci się nie stanie przez godzinę.
Dziewczyna odrobinę się skrzywiła.
— No oczywiście możesz odpocząć sobie ze mną, ale jeśli mówisz, że dasz radę… — urwał.
Wtedy Jas zorientowała się, że wilkołak sobie z niej żartuje. On dobrze wiedział, że Jasmine kłamie i zwyczajnie ją podpuszczał.
— Bardzo zabawne — powiedziała urażonym tonem, odwracając się do Evana bokiem.
Chłopak nie mógł się powstrzymać i wybuchnął śmiechem. Jednak zaraz zamilkł, bo nad głową przeleciała mu spora gałąź. To rzecz jasna była sprawka Jasmine.
— No wiesz?! Zamach na moje życie? — udał oburzenie.
— Głupek — odparła Jas już w lepszym nastroju.
Oboje jeszcze przez chwilę sobie żartowali, a później zdecydowali się, że jednak odpoczną i coś zjedzą. Jasmine wygrzebała z plecaka kanapki, które zrobiła na pierwszy dzień swojej podróży.
— Szynka czy ser? — zapytała.
— Naprawdę się nie domyślasz?
— Niech ci będzie — zaśmiała się, rzucając mu kanapkę z szynką.