czwartek, 1 sierpnia 2013

27. Kobieca charyzma

Mężczyźni nigdy tak naprawdę nie doceniali kobiet. Patrzą tylko na ich wygląd, nie wiedząc, ile sprytu i inteligencji w sobie kryją. Tylko, że większość kobiet, im na to pozwala. One kryją się za maską, niewinności, dobroci i miłości. Dlaczego? Bo tak jest łatwiej kierować mężczyznami. One robią to już od wieków. Zostały stworzone nie tylko jako towarzyszki. Kobiety zawsze kusiły i mamiły płeć przeciwną. Dla nich uczucia są tylko przykrywką. Mężczyźni kierują się gniewem i żądzą. Kobiety kierują się rozsądkiem. Mężczyzna ma twardą rękę, a kobieta serce. Czy jest coś straszniejszego niż zemsta i upór kobiety? Czyż kobieta nie jest bardziej odporna psychicznie i fizycznie? Ona nie boi się bólu. Kobiety od dawna umiejętnie rządzą światem, kierując ręką swoich mężczyzn. Oni są dobrymi wojownikami, a one manipulatorkami i przywódczyniami. Ten, kto myśli, inaczej jest w błędzie.
Kobieta od stóp do głów ubrana w czerń przyglądała się przez małe okienko sierpowi księżyca, który wyraźnie odcinał się na tle nocnego nieba, usianego gwiazdami.  Wcześniej obsesyjnie myślała nad tym jak można dostać się do chaty strażniczek. Teraz już wiedziała. Czekała tylko na Torina, który miał zadbać,  by jej plan się powiódł.
Nagle poczuła, jak jej głowę rozsadza ogromny ból. Zacisnęła zęby, a przez zmrużone oczy dostrzegła niebieskie tęczówki, odbijające się w szybie. To z pewnością nie były jej oczy.
Nie rób tego — odezwał się w jej głowie czyjś głos.
Słyszała go już nie raz, ale niezmiennie towarzyszył mu straszny ból i poczucie słabości.
Nie rób tego.
— Nic na to nie poradzisz — wyszeptała z trudem. — Już postanowiłam i nikt mi w tym nie przeszkodzi. Nawet ty.
Ból zniknął tak nagle jak się pojawił. Jakby w ogóle go nie było. Jakby go sobie tylko wyobraziła. Kontrola odzyskana.
Wtedy w pomieszczeniu rozległ się odgłos kroków. Kobieta zamrugała i zobaczyła, że odbijające się w szybie oczy są znów czarne. Takie jakie powinny być. Dźwięk kroków był coraz bliżej aż w końcu ustał. Nie musiała się nawet odwracać, a i tak wiedziała, kto za nią stoi.
— Witaj Torinie.
— Wzywałaś mnie Pani?
— A czy, inaczej byś tu był? — W jej głosie pobrzmiewał sarkazm.
Wilkołak zmieszał się odrobinę.
— Czemu mnie Pani wzywałaś? — poprawił się.
— Wiem jak się dostać do chaty strażniczek.
Torin milczał, czekając na ciąg dalszy, który nie nastąpił.
— Wiesz dlaczego to właśnie kobiety są strażniczkami? — odezwała się w końcu, zwracając się w kierunku mężczyzny.
Stał, zaledwie kila kroków od niej. Wysoki, barczysty, śniady. Nie był już młody, ale wciąż przystojny. Miał na sobie typowy dla wilkołaków ciemny płaszcz, spodnie i bluzkę. Czarne włosy były w nieładzie, a w równie czarnych oczach widziała zdziwienie jej pytaniem. Miał w sobie coś dzikiego, groźnego. To może była sprawa jego wyraźnie zarysowanego podbródka, wąskich ust albo hiszpańskiej bródki. Nie była pewna, ale z pewnością widziała, w nim wilka.
— Nigdy się nad tym nie zastanawiałem — przyznał.
— I w tym wasz problem.
— Ja chyba nie rozumiem…
— No właśnie. Nie rozumiecie kobiet. Ale mniejsza z tym — powiedziała, machając lekceważąco ręką. — Do chaty prowadzi tajemne przejście. Wejście do niego znajduje się pod głazem, leżącym przy rozłożystym dębie. Odsuniecie go. Tam jest otwór w kształcie jabłka. Włożysz w niego to. — Zdjęła z szyi medalion i podała go Torinowi.
— Jesteś pewna Pani, że strażniczki, o nim nie wiedzą i go nie zablokowały? — zapytał, chowając wisiorek do kieszeni płaszcza.
— Przekonasz się o tym już wkrótce. Zbierz ludzi i wyruszysz z nimi nad ranem.
— Nie wiem czy zdążę.
— Masz zdążyć — rozkazała, nie przyjmując sprzeciwu.
— To nie tak miało wyglądać — warknął mężczyzna.
Torin był zły. Mieli razem dostać się do drzewa. Mieli podzielić się władzą. Ona miała wiedzę, a on ludzi. To miał być świetny układ. Ale nie był.
Kobieta westchnęła. Teraz musiała jeszcze uspokoić i zjednać sobie z powrotem wilkołaka. Tylko tego jej brakowało.
Podeszła do mężczyzny, wzięła jego twarz w swoje dłonie i wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy:
— Nie gniewaj się Torinie. Przecież wciąż jesteś alfą. Twoja wataha cię szanuje, widzi w tobie przywódcę. Ja chcę ci tylko pomóc. Przykro mi, że tego nie doceniasz.
Smutne oczy kobiety natychmiast skryły się pod powiekami. Wilkołak czuł na swoich policzkach zimne dłonie, a słowa i cichy głos Pani wzbudziły u niego wyrzuty sumienia.
— Wybacz. Po prostu czasem nie czuję się, jak alfa i zapominam co dla nas robisz.
Słysząc to otworzyła oczy i jej twarz rozświetlił blady uśmiech.
Torin nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Ona prawie nigdy się nie uśmiechała. Pierwszy i ostatni raz widział to podczas ich pierwszego spotkania. Dobrze to pamiętał. I to nie tylko z powodu jej uśmiechu.
— Panie! Musisz wyjść na plac — rozległ się głos Aneneusa.
— Muszę? — Brwi Torina uniosły się do góry.
— Wybacz, ale na placu jest strażniczka i chce z tobą rozmawiać.
— To ją tu przyprowadź.
— Nie mogę. Ma wielką moc. Powaliła spojrzeniem kilku z wilkołaków.
Wściekłość, zdziwienie i ciekawość zamieszały się, powodując, że Torin zdecydował się pójść i zobaczyć na własne oczy tę strażniczkę. I zobaczył ją.
Stała dumnie wyprostowana pośrodku placu, a wokół niej leżeli jego ludzie, bojąc się wstać lub nawet na nią spojrzeć. A ona? Wysoka i blada o oczach zimnych i czarnych, małym zadartym nosie i pełnych ustach. Jej biała szata ubrudzona była na dole błotem i trawą. Na smukłej szyi wisiał medalion strażniczek i złoty klucz. Długie, kruczoczarne włosy spływały swobodnie, nie poruszywszy się mimo wiatru. Cała jej postawa emanowała pewnością siebie i siłą.
— To ty tu jesteś alfą? — zapytała cichym głosem.
— Zgadza się. Czego ode mnie chcesz?
— Porozmawiać, pomóc, dobić interesu.
— A skąd pewność, że zechcę z tobą rozmawiać już nie mówiąc o reszcie?
— Potrafię być bardzo przekonująca, kiedy tego chcę — zdradziła i z tajemniczą miną zbliżyła się do niego.
— Doprawdy? — zaśmiał się i zaraz upadł na ziemię.
Paliło go spojrzenie strażniczki. Czuł jakby mu wbijano gwoździe, obdzierano ze skóry, a później wrzucono w ogień. Krzyczał. Pragnął umrzeć. Chciał, by się to w końcu skończyło.
— Masz dosyć?
Nie miał pojęcia jak usłyszał jej głos pośród swoich wrzasków. Nie wiedział co zrobiła, ale ból odszedł. Fizycznie nic mu się nie stało. Żadnych ran, ale mimo to podniósł się z trudem.
— Może będzie lepiej jak porozmawiamy — stwierdziła, a on tylko skinął głową na znak zgody.
Torin zaprowadził strażniczkę do swojej komnaty. Była to nieduża sala z łóżkiem, komodą i małym lusterkiem wiszącym na ścianie. Przez małe okienko tuż pod sufitem wpadało trochę światła, oświetlając mały, okrągły stoliczek i dwa krzesła. Wilkołak wskazał jedno z nich, dając znak kobiecie, że może usiąść. Ona, jednak odmówiła, twierdząc, że woli postać.
— Może przejdźmy od razu do rzeczy — powiedziała. — Wiem, że chcecie dostać się do drzewa. I ja też chcę, ale sama nie dam rady. Dlatego oferuję układ. Ja mam wiedzę i pomysły, a wy siłę i liczebność. Razem dotrzemy do drzewa. Co ty na to?
Torin przez chwilę milczał, nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Nie ufał tej kobiecie. Jasne, że chciał dostać się do drzewa, ale niby czemu  miałby skorzystać z jej pomocy.
— Beze mnie sobie nie poradzicie — odezwała się, odgadując co myśli. — Tylko ja wiem, co mogą zrobić strażniczki, wiem jak myślą, znam je.
— Chcesz je zdradzić? — zapytał.
— Już to zrobiłam i wiesz co? Myślę, że się to opłaci. Tyle władzy, bogactwa, mocy… Pomyśl tylko? Starczy dla nas obojga.
Torin nie był do końca przekonany i ona to wiedziała. Podeszła do niego, położyła ręce na ramionach i uśmiechnęła się, patrząc mu głęboko w oczy.
— Nie pożałujesz tego. Razem możemy wiele osiągnąć. Dam ci to czego pragniesz.
Wilkołak nie mógł oderwać wzroku od jej twarzy. Od jej czarującego uśmiechu i wielkich oczu, pełnych blasku, kryjących w sobie wiele obietnic.
To z pewnością nie było dla niego normalne. Czuł się jakby go czymś odurzyła. Było to dziwne i trochę niepokojące, ale Torin nie chciał się wyrwać spod jej uroku. Chciał spełnić każdą jej prośbę.
Kobieta doskonale zdawała sobie sprawę, że trzyma tego mężczyznę w garści. Przeciągnęła go na swoją stronę i teraz zrobi on wszystko to czego ona pragnie.
— Zgadzasz się? — spytała, wiedząc jaką usłyszy odpowiedź.
— Tak — rzekł.
Miękkie i pełne usta złączyły się w pocałunku z wąskim wargami wilkołaka. To było przypieczętowanie ich umowy.
—  Wszystko w porządku? — To pytanie wyrwało Torina z zamyślenia.
Przyjrzał się swojej Pani. Wyglądała na łagodniejszą niż zwykle i jakby… troskliwszą?
— Tak, tak.
— To co? Zrobisz to, o co cię proszę? Bo, jeśli nie jesteś w stanie…
— Jestem! — odparł stanowczo. — Zobaczysz nie zawiodę cię. Niedługo skosztujemy złotych jabłek.
— Wierzę ci — powiedziała, głaszcząc wilkołaka po policzku. — A teraz idź.
Kobieta opuściła ręce i odsunęła się od mężczyzny. Jej chłód i kamienna twarz powróciły. Torin wiedział, że to koniec spotkania i powinien zająć się swoim zadaniem.



5 komentarzy:

  1. Nominowałam cię do Liebster Blog
    Więcej informacji na moim blogu

    OdpowiedzUsuń
  2. Super ci to wyszło!


    Obserwuję i liczę na rewanżyk!
    http://moda-ma-zasady.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny ten rozdział! :D
    Czekam na kolejny :)

    +Zapraszam do mnie:
    http://by-zyc-musisz-chwytac-dzien.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej !
    Świetny rozdział :)
    Zapraszam do mnie:
    http://moje-drugie-serce.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak nic musze nadrobić całe opowiadanie ! Cyztając to nie zabardzo wiedziałam o co chodzi, ale masz taki świetny styl pisania że aż mnie ciągnie żeby zacząć czytać wszystko od początku. Znalazłam sobie zajecie na caly dzisiajszy wieczór :)
    prawo-do-zycia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń