Średniego
wzrostu szatynka krzątała się po kuchni. Właśnie kończyła
zmywać, gdy do pomieszczenia wpadł mały, szczupły chłopiec.
Odgarnął z czoła czarne włosy i spojrzał na kobietę
czekoladowymi oczami, otoczonymi wachlarzem długich rzęs.
—
Kiedy odwiedzi nas tata? —
zapytał.
—
Był u nas cztery dni temu. Ma dużo pracy i wiesz, że często nie
może do nas przychodzić.
—
Ale mamo — jęknęło dziecko. — Chcę mu pokazać nowy samochód,
który wczoraj od ciebie dostałem.
Kobieta
westchnęła cicho i podeszła do syna. Wzięła go za rękę i
poprowadziła do stołu. Usiadła na jednym z krzeseł, a chłopca
posadziła sobie na kolana.
—
Ja też za nim tęsknię i nie mogę się doczekać jego wizyt, ale
nie możemy nic na to poradzić.
Chłopiec
posmutniał. Popatrzył w brązowe oczy matki, które były dokładnie
takiego samego koloru jak jego i powiedział z wyrzutem:
—
Inne dzieci mają tatę cały czas w domu. Dlaczego ja tak nie mogę?
—
Przykro mi synku — wyszeptała kobieta, tuląc szczupłą postać
dziecka.
Nagle
oboje usłyszeli łomot na korytarzu. Zerwali się przerażeni.
Chłopiec
otwierał już buzię, ale matka mu ją zasłoniła ręką i gestem
kazała się schować pod stół.
Przerażone
dziecko posłuchało i uniosło długi, kremowy obrus, wchodząć pod
stół.
—
Gwen?! Tak się nazywasz, prawda? — zapytał jakiś groźny, gruby
głos.
—
Nie wiem o czym panowie mówią — odezwał się kobiecy,
przestraszony głos.
Po
domu rozniósł się odgłos uderzenia i cichy jęk.
Chłopczyk
siedział z twarzą ukrytą w dłoniach, bojąc się poruszyć.
—
Zapytam jeszcze raz. Gwen?
—
Ja naprawdę nie wiem, o kim... — reszta zdania utonęła w
szlochach kobiety.
—
Gdzie dzieciak? Jest tu?
—
Tu nie ma żadnego dziecka — upierała się.
Chłopiec
ukradkiem widział jak w drzwiach kuchni pojawia się dwóch,
wysokich mężczyzn, ubranych na czarno. Jeden z nich ciągnął za
rękę jego mamę.
—
Długo się ukrywaliście, ale koniec z tym — powiedział
mężczyzna, który trzymał kobietę.
—
Panowie...
Kolejne
uderzenie, które spowodowało, że szatynka upadła na podłogę.
Ośmiolatek
drgnął pod stołem. Chciałby pomóc mamie, ale nie wiedział co
zrobić. Siedział więc w ukryciu, starając nie patrzeć i nie
słuchać tego co się działo.
Otworzył
oczy i zerknął, dopiero gdy usłyszał głośne warczenie.
Nad
leżącą kobietą stał wielki, czarny wilk.
—
Nieee... — jęknęła Gwen, zanim bestia rzuciła się do jej
gardła.
Chłopiec
otworzył szerzej przerażone oczy i odruchowo cofnął się,
potrącając krzesło. Ośmiolatek zamarł, patrząc z rosnącym
przerażeniem jak czyjeś buty zbliżają się w jego stronę.
Nagle
obrus się uniósł i mężczyzna zobaczył zapłakane dziecko.
—
Znalazłem go — powiedział brodaty wilkołak o czarnych włosach i
równie oczach.
Chłopiec
wychylił się i ujrzał coś, co z pewnością nie śniło mu się w
najgorszych koszmarach.
Na
podłodze leżała jego mama, cała we krwi, nieruchoma. Błękitna
sukienka przesiąknięta była krwią, brązowe włosy miała
splątane, a jej twarz skierowana była właśnie na dziecko.
Strach wykrzywił jej piękną twarz, a niesamowicie czekoladowe oczy
zionęły teraz pustką.
Jasmine
otworzyła oczy. Jej oddech był ciężki i urywany. Rozejrzała się
po namiocie, ale nic nie widziała. To jeszcze bardziej ją
przerażało. Spróbowała wybadać czy Evan śpi niedaleko niej, ale
nigdzie go nie „znalazła”.
Wyszła
z namiotu. Noc była piękna, bezchmurna, ale za to chłodna. Gwiazdy
mrugały do niej, a księżyc oświetlał okolicę. Jas zgadywała,
że już niedługo będzie pełnia.
Co
się wtedy stanie?
— zastanawiała się. — Czy
Evan zmieni się wtedy w groźną bestię, tak jak dzieje się to na
filmach? Coś jej będzie wtedy groziło?
Odnalazła
wzrokiem osobę, która znała odpowiedzi na jej pytana.
Evan
siedział na ziemi i wpatrywał się w las. Usłyszał, że ktoś się
do niego zbliża, ale nie odwrócił się. Czuł zapach strażniczki,
wiedział, że to ona. Znów nie mogła spać.
—
Często masz kłopoty ze snem? — zapytał, kiedy stwierdził, że
stoi tuż za jego plecami.
—
Czasem się zdarzają. Tak jak i tobie — powiedziała, siadając
obok wilkołaka.
—
Może masz koszmary?
—
A komu nigdy nie przyśnił się koszmar?
—
Mnie od dawna nic się nie śni. Ani nic dobrego ani nic złego.
Jamnie
nic nie powiedziała. Oparła się tylko o ramię Evana, który
poruszył się skrępowany.
—
Jeśli chce ci się spać to wracaj do namiotu — powiedział, a w
jego głosie pobrzmiewała surowość.
—
Wolę posiedzieć tu z tobą. Noc jest bardzo ładna.
Evan
przez chwilę myślał, że się przesłyszał. Strażniczka dotąd
wolała go unikać, nie ufała mu. A teraz opiera się o niego i chce
z nim zostać?
Wilkołak
zerknął na nią, ale nie widziała prawie nic oprócz jej czarnych,
lśniących włosów. Nagle wiatr zawiał, a dziewczyna zadrżała.
—
Zimno ci — stwierdził chłopak. — Powinnaś wziąć bluzę, a
nie przychodzić tu w cienkiej bluzce.
—
Ona wcale nie jest taka cienka i ma długi rękaw — upierała się
strażniczka, odsuwając się od wilkołaka.
Evan
teraz mógł się jej lepiej przyjrzeć. Owszem, granatowa, opięta
bluzka miała długi rękaw, ale na pewno nie chroniła dostatecznie
przed chłodem. Czarne dresy były, za to lepszym wyborem.
Przynajmniej
nie zmarznie w tyłek —
pomyślał chłopak.
—
Nie każdy ma taki ciepły płaszcz jak twój — dodała, z powrotem
przysuwając się bliżej wilkołaka.
Czyżby
nie bała się już, że on ją wykorzysta? Co się takiego mogło
stać, że wolała siedzieć z nim tutaj na dworze zamiast spać w
namiocie, przykryta ciepłym kocem?
—
Co się dzieje Jas?
—
Miałeś rację. Przyśnił mi się koszmar.
Jasmine
nie do końca była z nim szczera, ale nie chciała mu mówić, że
widziała jak wilkołaki zabijają jego mamę. Ile strasznych rzeczy
musiało go spotkać w życiu?
—
Co ci się śniło?
—
Śmierć.
—
Jak to? Czyja?
—
Nieważne. Nie chcę o tym rozmawiać. Po prostu nie chciałam być
sama w namiocie.
Evan
już o nic nie pytał. Objął dziewczynę ramieniem i siedzieli tak
przez długi czas.
***
Kiedy
pierwsze promienie słońca zwiastowały początek nowego dnia
wszystkie strażniczki były gotowe do wymarszu i stały na
korytarzu, czekając na przyjście Ginevry, która zjawiła się
wkrótce z niewielkim plecakiem.
—
Plan jest taki — zaczęła. — Idziemy zgodnie z mapą siedem
kilometrów, a później pokażę wam podziemne przejście, którego
nie uwzględniono na mapie, ale dzięki, któremu zaoszczędzimy
trochę czasu. Wilkołaki pewnie wracali do siebie całą noc i
możliwe, że wkrótce dotrą do obozu. Wątpię, żeby czekali i
pewnie ruszą w drogę od razu.
—
Wszystko świetnie, ale skąd w ogóle znasz te przejście i co z
Dallas? — zapytała Kelly, opierając się o poręcz schodów.
—
Już od jakiegoś czasu przekopywałyśmy z Dallas bibliotekę w
poszukiwaniu dodatkowych informacji o tym jak ochronić Drzewo.
Większość z nich jest ukryta w z pozoru zwykłych książkach.
—
Po co to wszystko? Po co te sekrety? Nie lepiej byłoby nam wszystko
powiedzieć?
—
Strażniczki od dawna zdawały sobie sprawę, że zaklęcia nałożone
na chatę można sprytnie obejść i wiele rzeczy ukryły. Czemu wam
wszystkiego nie powiedziałam? Bo do tego trzeba dość przez
poszukiwania. Bycie strażniczką to nie tylko dar. To
odpowiedzialność i chęć poznania dziedzictwa. Powinniście dążyć
do rozwoju waszych umiejętności i wiedzy. Być może powinnam wam
wskazać drogę. Mój błąd, ale spróbuję go naprawić. Kelly
pytałaś się co z Dallas. Przypuszczam, że jest im potrzebna do
odczytania pisma linearnego A, które widnieje na mapie. Pewne myślą,
że bez tego nie będą mogli dostać się do Drzewa.
—
A nie jest tak? — spytała Hilde.
—
Niestety, nie. Tekst na mapie to zaklęcie, dzięki któremu można
przenieść Drzewo w inne miejsce, jeśli te, w którym się znajduje
przestało być bezpieczne.
—
W takim razie dotrzyjmy do Drzewa przed wilkołakami i przenieśmy je
w inne miejsce — powiedziała Nora.
—
Do tego potrzeba dwunastu strażniczek, które muszą zdołać
połączyć swoje moce — rzekła Ginevra.
—
Czyli co robimy? — odezwała się Ena.
—
Działamy — powiedziała najstarsza z kobiet. — Działamy
wspólnie. Macie sobie pomagać i przede wszystkim mnie słuchać.
Kacey i Seren. Wy idziesz ze mną. Pholmena, Bairre i Ena. Jesteście
za nami. Dalej jest Tullia i Nora. Kelly i Hilde, chronicie tyły.
Wierzę, że się dogadacie. Kiedyś wam się udawało. Nie wiemy czy
przypadkiem nie natkniemy się na sforę wilkołaków, więc błagam
was zachowajcie czujność. Pholmeno. Z wizjami dotyczącymi
przyszłości przychodź natychmiast do mnie. Resztę spraw załatwimy
w drodze.
Kiedy
strażniczki wyszły przed chatę Ginevra powiedziała:
—
Muszę zabezpieczyć chatę. Dziewczęta powtarzajcie za mną.
Propinquus, tutis, cavete.
Formuła
została powtórzona jeszcze jedenaście razy i strażniczki ze
zdziwieniem obserwowały jak chata zmienia się na ich oczach. Po
chwili w miejscu budynku wyrosła leszczyna. Zwykłe drzewo.
—
Kiedy będzie już po wszystkim i wrócicie tu, a mnie by z wami nie
było wypowiedzcie słowa: aperi, dabit, sumus. Muszą być
wypowiedziane dwunastokrotnie.
—
Babciu — zaczęła Lilian, chcąc zapewnić Ginevrę, że ta na
pewno wróci z nimi, ale kobieta nie dała jej dokończyć i
powiedziała:
—
Nie zapomnijcie formuły, a teraz idziemy.
***
Wilkołaki
były zmęczone forsownym powrotem, ale też i bardzo zadowolone.
Miały mapę. To był prawdziwy sukces.
Torin
od razu podążył do Pani. Była jak zwykle w sali głównej. Kiedy
tylko mężczyzna odtworzył wielkie wrota zobaczył ją siedzącą
na wysokim, misternie zdobionym krześle. Na jego widok wstała
powili i postąpiła kilka kroków na przód. Wilkołak natychmiast
podszedł do niej, skinął głową i powiedział:
—
Myślę Pani, że będziesz zadowolona z tego co ci przynoszę.
Twarz
kobiety pozostała niewzruszona, ale w jej oczach pojawił się
dziwny blask.
—
Pokaż — odezwała się, wyciągając rękę.
Torin
wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza złożoną, pożółkłą
kartkę i podał ją Pani.
Kobieta
wzięła ją ostrożnie, rozłożyła i zaczęła dokładnie się jej
przyglądać. Wilkołak czekał cierpliwie. Był pewien, że tym
razem mają dobrą mapę. W końcu czarne oczy podniosły się na
niego i Pani niespiesznym krokiem obeszła mężczyznę, stając za
jego plecami.
Torin
poczuł gorący oddech na swojej szyi, a po chwili dotarł do niego
jej szept:
—
Świetnie się spisałeś. Czeka na ciebie wielka nagroda, kiedy
tylko dotrzemy do drzewa. Jest tylko jeden mały problem.
—
Jaki?
—
Na mapie są znaki, których nie potrafię odczytać.
—
Myślę, że mam kogoś, kto może nam pomóc.
—
Przyprowadziłeś strażniczkę — powiedziała Pani, przesuwając
się i stając teraz przed wilkołakiem. Wzięła go pod brodę i
dodała:
—
Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
Torin
podniósł rękę i dotknął kobiecej dłoni, ale Pani zaraz cofnęła
się o dwa kroki.
—
Kim ona jest i co zresztą strażniczek? — zapytała jeszcze.
—
Zostawiłem dwóch z naszych. Będą ich pilnować i dołączą
później do nas. A co do tej strażniczki to... — Torin odwrócił
się w stronę drzwi i krzyknął — Sheridan!
Wprowadź ją!
Autorem cytatu w tytule rozdziału jest: Antoine de Saint- Exupery
Ciesze się, że Jasmine w końcu zaufała Evanowi. Jestem ciekawa jak będzie wyglądać pełnia... Podoba mi się ta historia i to jak piszesz. Nic nie zmieniaj ;) Czekam na kolejnt rozdział :)
OdpowiedzUsuńTe sny Jasmine są świetne. I dobrze, że strażniczki się zebrały i mam nadzieję, że przyszła walka okaże się ciekawa. Nie wiem do końca czemu, ale lubię też tą całą tajemniczą kobietę, która przewodzi wilkołakom. A i pełnia! Czekam na to co wymyślisz.
OdpowiedzUsuńŚwietny blog nominuję go do Liebster Award :)
OdpowiedzUsuńwięcej [o tym] we wtorek na wicki-book.blogspot.pl
Masz ciekawy styl pisania :)
OdpowiedzUsuń