sobota, 16 listopada 2013

35. "Oto bowiem wielka ta­jem­ni­ca ludzi. Zaprzepaszczają to, co is­totne, i nie wiedzą, co zaprzepaścili"

Średniego wzrostu szatynka krzątała się po kuchni. Właśnie kończyła zmywać, gdy do pomieszczenia wpadł mały, szczupły chłopiec. Odgarnął z czoła czarne włosy i spojrzał na kobietę czekoladowymi oczami, otoczonymi wachlarzem długich rzęs.
Kiedy odwiedzi nas tata? zapytał.
Był u nas cztery dni temu. Ma dużo pracy i wiesz, że często nie może do nas przychodzić.
— Ale mamo — jęknęło dziecko. — Chcę mu pokazać nowy samochód, który wczoraj od ciebie dostałem.
Kobieta westchnęła cicho i podeszła do syna. Wzięła go za rękę i poprowadziła do stołu. Usiadła na jednym z krzeseł, a chłopca posadziła sobie na kolana.
— Ja też za nim tęsknię i nie mogę się doczekać jego wizyt, ale nie możemy nic na to poradzić.
Chłopiec posmutniał. Popatrzył w brązowe oczy matki, które były dokładnie takiego samego koloru jak jego i powiedział z wyrzutem:
— Inne dzieci mają tatę cały czas w domu. Dlaczego ja tak nie mogę?
— Przykro mi synku — wyszeptała kobieta, tuląc szczupłą postać dziecka.
Nagle oboje usłyszeli łomot na korytarzu. Zerwali się przerażeni.
Chłopiec otwierał już buzię, ale matka mu ją zasłoniła ręką i gestem kazała się schować pod stół.
Przerażone dziecko posłuchało i uniosło długi, kremowy obrus, wchodząć pod stół.
— Gwen?! Tak się nazywasz, prawda? — zapytał jakiś groźny, gruby głos.
— Nie wiem o czym panowie mówią — odezwał się kobiecy, przestraszony głos.
Po domu rozniósł się odgłos uderzenia i cichy jęk.
Chłopczyk siedział z twarzą ukrytą w dłoniach, bojąc się poruszyć.
— Zapytam jeszcze raz. Gwen?
— Ja naprawdę nie wiem, o kim... — reszta zdania utonęła w szlochach kobiety.
— Gdzie dzieciak? Jest tu?
— Tu nie ma żadnego dziecka — upierała się.
Chłopiec ukradkiem widział jak w drzwiach kuchni pojawia się dwóch, wysokich mężczyzn, ubranych na czarno. Jeden z nich ciągnął za rękę jego mamę.
— Długo się ukrywaliście, ale koniec z tym — powiedział mężczyzna, który trzymał kobietę.
— Panowie...
Kolejne uderzenie, które spowodowało, że szatynka upadła na podłogę.
Ośmiolatek drgnął pod stołem. Chciałby pomóc mamie, ale nie wiedział co zrobić. Siedział więc w ukryciu, starając nie patrzeć i nie słuchać tego co się działo.
Otworzył oczy i zerknął, dopiero gdy usłyszał głośne warczenie.
Nad leżącą kobietą stał wielki, czarny wilk.
— Nieee... — jęknęła Gwen, zanim bestia rzuciła się do jej gardła.
Chłopiec otworzył szerzej przerażone oczy i odruchowo cofnął się, potrącając krzesło. Ośmiolatek zamarł, patrząc z rosnącym przerażeniem jak czyjeś buty zbliżają się w jego stronę.
Nagle obrus się uniósł i mężczyzna zobaczył zapłakane dziecko.
— Znalazłem go — powiedział brodaty wilkołak o czarnych włosach i równie oczach.
Chłopiec wychylił się i ujrzał coś, co z pewnością nie śniło mu się w najgorszych koszmarach.
Na podłodze leżała jego mama, cała we krwi, nieruchoma. Błękitna sukienka przesiąknięta była krwią, brązowe włosy miała splątane, a jej twarz skierowana była właśnie na dziecko. Strach wykrzywił jej piękną twarz, a niesamowicie czekoladowe oczy zionęły teraz pustką.
Jasmine otworzyła oczy. Jej oddech był ciężki i urywany. Rozejrzała się po namiocie, ale nic nie widziała. To jeszcze bardziej ją przerażało. Spróbowała wybadać czy Evan śpi niedaleko niej, ale nigdzie go nie „znalazła”.
Wyszła z namiotu. Noc była piękna, bezchmurna, ale za to chłodna. Gwiazdy mrugały do niej, a księżyc oświetlał okolicę. Jas zgadywała, że już niedługo będzie pełnia.
Co się wtedy stanie? — zastanawiała się. — Czy Evan zmieni się wtedy w groźną bestię, tak jak dzieje się to na filmach? Coś jej będzie wtedy groziło?
Odnalazła wzrokiem osobę, która znała odpowiedzi na jej pytana.
Evan siedział na ziemi i wpatrywał się w las. Usłyszał, że ktoś się do niego zbliża, ale nie odwrócił się. Czuł zapach strażniczki, wiedział, że to ona. Znów nie mogła spać.
— Często masz kłopoty ze snem? — zapytał, kiedy stwierdził, że stoi tuż za jego plecami.
— Czasem się zdarzają. Tak jak i tobie — powiedziała, siadając obok wilkołaka.
— Może masz koszmary?
— A komu nigdy nie przyśnił się koszmar?
— Mnie od dawna nic się nie śni. Ani nic dobrego ani nic złego.
Jamnie nic nie powiedziała. Oparła się tylko o ramię Evana, który poruszył się skrępowany.
— Jeśli chce ci się spać to wracaj do namiotu — powiedział, a w jego głosie pobrzmiewała surowość.
— Wolę posiedzieć tu z tobą. Noc jest bardzo ładna.
Evan przez chwilę myślał, że się przesłyszał. Strażniczka dotąd wolała go unikać, nie ufała mu. A teraz opiera się o niego i chce z nim zostać?
Wilkołak zerknął na nią, ale nie widziała prawie nic oprócz jej czarnych, lśniących włosów. Nagle wiatr zawiał, a dziewczyna zadrżała.
— Zimno ci — stwierdził chłopak. — Powinnaś wziąć bluzę, a nie przychodzić tu w cienkiej bluzce.
— Ona wcale nie jest taka cienka i ma długi rękaw — upierała się strażniczka, odsuwając się od wilkołaka.
Evan teraz mógł się jej lepiej przyjrzeć. Owszem, granatowa, opięta bluzka miała długi rękaw, ale na pewno nie chroniła dostatecznie przed chłodem. Czarne dresy były, za to lepszym wyborem.
Przynajmniej nie zmarznie w tyłek — pomyślał chłopak.
— Nie każdy ma taki ciepły płaszcz jak twój — dodała, z powrotem przysuwając się bliżej wilkołaka.
Czyżby nie bała się już, że on ją wykorzysta? Co się takiego mogło stać, że wolała siedzieć z nim tutaj na dworze zamiast spać w namiocie, przykryta ciepłym kocem?
— Co się dzieje Jas?
— Miałeś rację. Przyśnił mi się koszmar.
Jasmine nie do końca była z nim szczera, ale nie chciała mu mówić, że widziała jak wilkołaki zabijają jego mamę. Ile strasznych rzeczy musiało go spotkać w życiu?
— Co ci się śniło?
— Śmierć.
— Jak to? Czyja?
— Nieważne. Nie chcę o tym rozmawiać. Po prostu nie chciałam być sama w namiocie.
Evan już o nic nie pytał. Objął dziewczynę ramieniem i siedzieli tak przez długi czas.
***
Kiedy pierwsze promienie słońca zwiastowały początek nowego dnia wszystkie strażniczki były gotowe do wymarszu i stały na korytarzu, czekając na przyjście Ginevry, która zjawiła się wkrótce z niewielkim plecakiem.
— Plan jest taki — zaczęła. — Idziemy zgodnie z mapą siedem kilometrów, a później pokażę wam podziemne przejście, którego nie uwzględniono na mapie, ale dzięki, któremu zaoszczędzimy trochę czasu. Wilkołaki pewnie wracali do siebie całą noc i możliwe, że wkrótce dotrą do obozu. Wątpię, żeby czekali i pewnie ruszą w drogę od razu.
— Wszystko świetnie, ale skąd w ogóle znasz te przejście i co z Dallas? — zapytała Kelly, opierając się o poręcz schodów.
— Już od jakiegoś czasu przekopywałyśmy z Dallas bibliotekę w poszukiwaniu dodatkowych informacji o tym jak ochronić Drzewo. Większość z nich jest ukryta w z pozoru zwykłych książkach.
— Po co to wszystko? Po co te sekrety? Nie lepiej byłoby nam wszystko powiedzieć?
— Strażniczki od dawna zdawały sobie sprawę, że zaklęcia nałożone na chatę można sprytnie obejść i wiele rzeczy ukryły. Czemu wam wszystkiego nie powiedziałam? Bo do tego trzeba dość przez poszukiwania. Bycie strażniczką to nie tylko dar. To odpowiedzialność i chęć poznania dziedzictwa. Powinniście dążyć do rozwoju waszych umiejętności i wiedzy. Być może powinnam wam wskazać drogę. Mój błąd, ale spróbuję go naprawić. Kelly pytałaś się co z Dallas. Przypuszczam, że jest im potrzebna do odczytania pisma linearnego A, które widnieje na mapie. Pewne myślą, że bez tego nie będą mogli dostać się do Drzewa.
— A nie jest tak? — spytała Hilde.
— Niestety, nie. Tekst na mapie to zaklęcie, dzięki któremu można przenieść Drzewo w inne miejsce, jeśli te, w którym się znajduje przestało być bezpieczne.
— W takim razie dotrzyjmy do Drzewa przed wilkołakami i przenieśmy je w inne miejsce — powiedziała Nora.
— Do tego potrzeba dwunastu strażniczek, które muszą zdołać połączyć swoje moce — rzekła Ginevra.
— Czyli co robimy? — odezwała się Ena.
— Działamy — powiedziała najstarsza z kobiet. — Działamy wspólnie. Macie sobie pomagać i przede wszystkim mnie słuchać. Kacey i Seren. Wy idziesz ze mną. Pholmena, Bairre i Ena. Jesteście za nami. Dalej jest Tullia i Nora. Kelly i Hilde, chronicie tyły. Wierzę, że się dogadacie. Kiedyś wam się udawało. Nie wiemy czy przypadkiem nie natkniemy się na sforę wilkołaków, więc błagam was zachowajcie czujność. Pholmeno. Z wizjami dotyczącymi przyszłości przychodź natychmiast do mnie. Resztę spraw załatwimy w drodze.
Kiedy strażniczki wyszły przed chatę Ginevra powiedziała:
— Muszę zabezpieczyć chatę. Dziewczęta powtarzajcie za mną. Propinquus, tutis, cavete.
Formuła została powtórzona jeszcze jedenaście razy i strażniczki ze zdziwieniem obserwowały jak chata zmienia się na ich oczach. Po chwili w miejscu budynku wyrosła leszczyna. Zwykłe drzewo.
— Kiedy będzie już po wszystkim i wrócicie tu, a mnie by z wami nie było wypowiedzcie słowa: aperi, dabit, sumus. Muszą być wypowiedziane dwunastokrotnie.
— Babciu — zaczęła Lilian, chcąc zapewnić Ginevrę, że ta na pewno wróci z nimi, ale kobieta nie dała jej dokończyć i powiedziała:
— Nie zapomnijcie formuły, a teraz idziemy.
***
Wilkołaki były zmęczone forsownym powrotem, ale też i bardzo zadowolone. Miały mapę. To był prawdziwy sukces.
Torin od razu podążył do Pani. Była jak zwykle w sali głównej. Kiedy tylko mężczyzna odtworzył wielkie wrota zobaczył ją siedzącą na wysokim, misternie zdobionym krześle. Na jego widok wstała powili i postąpiła kilka kroków na przód. Wilkołak natychmiast podszedł do niej, skinął głową i powiedział:
— Myślę Pani, że będziesz zadowolona z tego co ci przynoszę.
Twarz kobiety pozostała niewzruszona, ale w jej oczach pojawił się dziwny blask.
— Pokaż — odezwała się, wyciągając rękę.
Torin wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza złożoną, pożółkłą kartkę i podał ją Pani.
Kobieta wzięła ją ostrożnie, rozłożyła i zaczęła dokładnie się jej przyglądać. Wilkołak czekał cierpliwie. Był pewien, że tym razem mają dobrą mapę. W końcu czarne oczy podniosły się na niego i Pani niespiesznym krokiem obeszła mężczyznę, stając za jego plecami.
Torin poczuł gorący oddech na swojej szyi, a po chwili dotarł do niego jej szept:
— Świetnie się spisałeś. Czeka na ciebie wielka nagroda, kiedy tylko dotrzemy do drzewa. Jest tylko jeden mały problem.
— Jaki?
— Na mapie są znaki, których nie potrafię odczytać.
— Myślę, że mam kogoś, kto może nam pomóc.
— Przyprowadziłeś strażniczkę — powiedziała Pani, przesuwając się i stając teraz przed wilkołakiem. Wzięła go pod brodę i dodała:
— Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
Torin podniósł rękę i dotknął kobiecej dłoni, ale Pani zaraz cofnęła się o dwa kroki.
— Kim ona jest i co zresztą strażniczek? — zapytała jeszcze.
— Zostawiłem dwóch z naszych. Będą ich pilnować i dołączą później do nas. A co do tej strażniczki to... — Torin odwrócił się w stronę drzwi i krzyknął — Sheridan! Wprowadź ją!



Dziękuję osobom, które skomentowały ostatnio. Tak jak napisałam pod poprzednim rozdziałem, przechodzę fazę przemyślana fabuły i każda uwaga się przyda. 
Autorem cytatu w tytule rozdziału jest: Antoine de Saint- Exupery

4 komentarze:

  1. Ciesze się, że Jasmine w końcu zaufała Evanowi. Jestem ciekawa jak będzie wyglądać pełnia... Podoba mi się ta historia i to jak piszesz. Nic nie zmieniaj ;) Czekam na kolejnt rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Te sny Jasmine są świetne. I dobrze, że strażniczki się zebrały i mam nadzieję, że przyszła walka okaże się ciekawa. Nie wiem do końca czemu, ale lubię też tą całą tajemniczą kobietę, która przewodzi wilkołakom. A i pełnia! Czekam na to co wymyślisz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny blog nominuję go do Liebster Award :)

    więcej [o tym] we wtorek na wicki-book.blogspot.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Masz ciekawy styl pisania :)

    OdpowiedzUsuń