Jasmine i Lily wracały właśnie z biologii, gdy
na korytarzu zauważyły zbiorowisko uczniów i usłyszały głośne wrzaski.
― Ostrzegałem cię! – dobiegł do nich głos Marka.
Jasmine zaczęła się przepychać, chcąc zobaczyć co się dzieje. Lily podążyła za
nią. Miała złe przeczucia. To co zobaczyły zaskoczyło je. W centrum tego
wszystkiego byli Nathan i Mark. Kłócili się.
― Niczego jej nie obiecywałem! – krzyknął
blondyn, wskazując Meggan, która stała kilka kroków dalej z Elisabeth.
― Może nie, ale dałeś jej nadzieję.
Spacery, rozmowy, zaproszenie na bal… Myślisz, że nic nie wiem?!
― Sama tego chciała! Przychodziła do mnie!
― Myślałam, że ci zależy – odezwała się Meggan
roztrzęsionym głosem.
― Daj spokój Meg – zwrócił się do szatynki. ―
Jesteś fajną dziewczyną, ale nie zamierzam się z nikim wiązać na stałe.
― Skoro tak to było trzymać się od niej z daleka
– denerwował się Mark. – Uważałem cię za kumpla, a tobie zachciało się
wykorzystać moją siostrę!
― Wykorzystać – prychnął Nathan. – Meggan też
nie jest niewiniątkiem. Myślisz, że ją dobrze znasz?
Blondyn popatrzył na Marka, a później na jego
siostrę. Dziewczyna z napięciem obserwowała Nathana, który nagle wybuchł
śmiechem. Policzki Meg zaczerwieniły się, a jej dłonie zacisnęły się w pięści.
― Jesteś obrzydliwy – warknął Mark, wymierzając
Nathanowi cios prosto w twarz.
Blondyn zachwiał się. Nie spodziewał się ataku.
― Oszalałeś?! – wykrzyczał.
Mark nie odezwał się. Zamachnął się za to
jeszcze raz, ale nie trafił, bo Nathan odskoczył w ostatniej chwili. Philips
nie zamierzał mu odpuścić. Rzucił się do przodu. Jednak blondyn był szybszy.
Jego pięść trafiła Marka w nos. Lily i Meg wydały z siebie zduszone okrzyki. Z
nosa chłopaka pociekła krew, ale nie wyglądał aby się tym przejął. Wytarł ją
rękawem i po chwili Nathan znów oberwał. Tym razem w oko.
― Ty popaprańcu! – wydarł się blondyn, zanim
rzucił się z pięściami na Marka.
― Pozabijają się – wyszeptała przerażona Lily.
― Co wy wyprawiacie?! – to był głos Jacka.
Chłopak usłyszał co się dzieje i przedzierał się
teraz przez grupkę uczniów, chcąc rozdzielić walczących.
Zaraz za nim przyszło dwóch nauczycieli.
Pan Smith od historii i pani Stanley od biologii.
― Co tu się dzieje? Co to za bójki? Zaraz
wezwę dyrektora ― powiedział pan Smith.
Nie musiał jednak nikogo wzywać. Pan Robbins
dyrektor szkoły właśnie zmierzał w ich stronę. Towarzyszyło mu dwóch
funkcjonariuszy policji, którzy zabrali Nathana i Marka na komendę w celu
wyjaśnienia sprawy.
― Proszę się rozejść na lekcję – powiedział pan
Robbins. – To koniec przedstawienia.
Po zajęciach Jasmine podeszła do Meggan.
― O co dokładnie poszło? – spytała czarnowłosa.
― Przecież wiesz – mruknęła Meg. – Wszyscy
wiedzą.
― Nieprawda – zaprzeczyła Jas. – Ty coś
ukrywasz. Coś się wydarzyło z tobą i Nathanem, a Mark musiał się dowiedzieć.
― Niby co mogło się wydarzyć? ― powiedziała Meg
obojętnie, wzruszając ramionami.
― Ty mi powiedz. Widziałam jak Nathan zachował
się na balu. Pokłóciłaś się z nim.
Ta informacja sprawiła, że szatynka spojrzała na
Jas niepewnie. Wahała się czy o wszystkim jej opowiedzieć.
― Chodźmy do mnie. Tam nikogo nie ma i spokojnie
porozmawiamy – odparła Jasmine widząc, że ma szanse dowiedzieć się co się
stało. Meggan skinęła głową.
Tak jak mówiła Jas dom był pusty. Dziewczęta usiadły w salonie z kubkiem
gorącej czekolady w ręce. Przez chwilę Meggan milczała. Nie wiedziała jak ma
zacząć.
― Po prostu powiedz – odezwała się Jas.
― Od jakiegoś czasu spotykałam się z Nathanem.
Nie chciałam wam mówić. On też nie chciał, aby ktoś się dowiedział. Wiesz jaki
jest Nathan. Z żadną dziewczyną długo nie wytrzymał. Myślałam, że teraz będzie
inaczej. Gdy zaprosił mnie na bal cieszyłam się jak głupia. Zaraz wam
powiedziałam, że z nim idę. A później…
― Wiem, widziałam.
― Ta blondynka to Nicole – wyjaśniła Meg. ―
Nathan był bardzo zadowolony, że ją spotkał.
― Ty wyglądałaś jakbyś chciała ich zabić na
miejscu.
― To aż tak było widać? – spytała szatynka,
uśmiechając się na myśl o walnięciu Nathana czymś ciężkim.
Jasmine nie mogła się powstrzymać i wybuchła
śmiechem. Jednak zaraz spoważniała, bo Meg wróciła do opowieści.
― Nathan przeprosił mnie i później nie
odstępował na krok. Był czarujący. Tańczyliśmy cały czas razem.
Wymknęliśmy się z restauracji po północy. Nathan mówił, że ma dla mnie
niespodziankę. Zawiózł mnie do motelu.
Jasmine wzięła głębszy oddech. Meggan spojrzała
na nią, a później szybko spuściła wzrok.
― Zgodziłam się na to, bo go kochałam –
wyszeptała Meg. – Gdy się obudziłam już go nie było. Miał chociaż tyle
przyzwoitości, że zapłacił za pokój.
― Meg…
― To nie wszystko – przerwała jej szatynka. –
Wczoraj widziałam go z Nicole. Całowali się. Wróciłam załamana do domu. Mark
domyślił się o co chodzi. Musiał wiedzieć, że się z nim spotykałam.
Jas objęła Meg, która nie mogła dłużej
powstrzymać łez.
― On nie był ciebie wart – pocieszała Jasmine.
― Czemu zakochałam się akurat w nim? –
wychlipała Meggan, mocząc przyjaciółce bluzkę.
― Niedługo wakacje, później studia… Szybko
zapomnisz o Nathanie i znajdziesz kogoś innego.
― On jest przyjacielem Marka, a przeze mnie się
pokłócili. Powinnam posłuchać wszystkich, którzy mi mówili, że Nathan nie jest
dla mnie.
― To nie twoja wina – powiedziała Jas dobitnie.
― Pobili się i trafili na komendę. Co z nimi
będzie?
― Posłuchaj, zaraz zadzwonię do Jacka i zapytam
o nich. Dobrze? – zaproponowała Jas.
― W porządku – zgodziła się Meg, ocierając
twarz.
W rozmowie z Jackiem Jasmine dowiedziała się, że
chłopak pytał o nich ojca. Komendant Tenet powiedział mu, że Jack i
Nathan muszą się uspokoić i będą mogli wrócić do domu jutro rano.
― Dzięki Jack.
― Nie ma sprawy. Też się o nich martwię –
powiedział chłopak.
Jasmine jeszcze przez pół godziny uspokajała i
pocieszała przyjaciółkę, zanim tej udało się dojść do siebie.
***
Szedł ponurym korytarzem. Został wezwany i musiał stawić się jak najszybciej.
Bał się tego co go spotka za wielkimi, dębowymi drzwiami, które właśnie
otwierał.
Znalazł się w dużej i mrocznej sali.
Jedynym źródłem światła było kilka świec stojących na podłodze i
przytwierdzonych do ścian.
― Brian – usłyszał i przeszył go dreszcz.
Tu zawsze było zimno, ale strach spowodował, że
tym razem odczuwał to dotkliwiej.
― Masz mapę? – to było pytanie, którego
bał się najbardziej.
― Jeszcze nie – odpowiedział, przyglądając się
szparom w podłodze.
― Jeszcze nie – powtórzył głos spokojnie.
Brian odważył się podnieść wzrok. Osoba, która
do niego przemawiała siedziała na wielkim krześle przypominającym tron. Jej
twarz zakryta była kapturem długiej, czarnej peleryny. Postać ukryta była w
mroku, ale ciemność nic nie znaczyła dla wilczych oczu Briana.
― Wiesz może czyja to wina, że jeszcze nie mam
mapy?
― Moja – odpowiedział z trudem powstrzymując
drżenie głosu. – Strażniczka widziała mnie przy chacie. Teraz dobrze jej
pilnują.
― Czy to nie dziwne, że mimo obecności kilku
innych wilkołaków musiała ona zobaczyć właśnie ciebie? Nikt mnie nie zawiódł.
― Proszę…
― Oprócz ciebie.
Brian zobaczył czarne jak smoła tęczówki i nie
był w stanie odwrócić wzroku.
― Wiesz, że czeka cię kara?
Wiedział i gdy tylko to usłyszał poczuł
ogromny ból. Wydawało mu się jakby ktoś wbijał w jego ciało gwoździe albo
zanurzył je w żrącym kwasie. Krzyczał, ale było tylko gorzej. Najstraszniejsze
było to, że oczy w które wciąż się wpatrywał były zimne i nie wyrażały ani
odrobiny litości.
Fajne opowiadanie. Bardzo wciagajace. Prosze o wiecej rozdzialow.
OdpowiedzUsuńPrzerażająca ta kobieta :( I już wiem kto będzie, złym charakterem w tej historii :(
OdpowiedzUsuńCałkiem niezłe, pozdrawiam :)
Co prawda nigdzie nie napisałam, że to kobieta, ale...
Usuń